O
siódmej rano pies sąsiada zaczął ujadać. Z pewnością zobaczył kota lub ktoś
przeszedł obok bramki. Wielkie psisko uciekło z podwórka dwa razy i zagryzło
innego psa, a drugiego ciężko poturbowało. Mimo to właściciel nic z nim nie
robił. Andy rozważał kupno wiatrówki. Naprawdę to rozważał. Ewentualnie miał do
wyboru opcję podrzucenia psu zatrutej kiełbasy. Kochał zwierzęta, szczególnie
psy, ale tego miał serdecznie dosyć.
Nie
było sensu dłużej spać. Spodziewał się też, że w każdej chwili mogą wpaść
przyjaciele. W końcu miał wyłączony telefon, więc tylko oni mogli go obudzić,
jeśli nie chcieli spóźnić się na samolot. Chyba że Ash żartował z samolotem.
Nawet tego nie wiedział. Nie wiedział, gdzie jedzie, czym, do kogo, z kim. Bo
nie do końca zrozumiał Christiana. „Jedziemy” oznacza tylko ich dwójkę, cały
zespół, czy może jeszcze ktoś jest w to zaangażowany? Westchnął zrezygnowany.
Tak wiele pytań bez odpowiedzi sprawiało, że niemal czuł, jak jego komórki się
przegrzewają. Cóż. Mógł jedynie czekać na rozwój wydarzeń.
Dwie
godziny później, kiedy dopijał kawę, czytając najnowsze wiadomości w gazecie,
którą, jak co rano, chłopiec w czerwonej czapce jeżdżący na deskorolce,
podrzucił pod drzwi jego domu, rozległ się dzwonek. Ani trochę go to nie
zaskoczyło. Ale ich tak, kiedy już po kilku sekundach otworzył im drzwi,
całkowicie ubrany, umyty i uczesany. Przy kanapie w salonie stała czarna walizka,
najwyraźniej spakowana.
-
Posłuchałeś nas, cukiereczku! – wykrzyknął entuzjastycznie Ashley.
-
Zrobię ci krzywdę. – W oczach Andy’ego płonęła żądza mordu.
Jake
natychmiast złapał go za ramiona i odciągnął nieco do tyłu, ostrzegając, że nie
mogą stracić basisty.
-
Czy ktoś, do cholery, może mi powiedzieć, co się dzieje?
Wszyscy
wyczekująco spojrzeli na Christiana, bowiem to do niego należało ostateczne
podejmowanie decyzji w całej tej sprawie.
-
Jeszcze nie chcę ci mówić, gdzie jedziemy, będziesz miał niespodziankę. Droga
będzie bardzo długa…
-
Ashley mówił, że lecimy samolotem – wtrącił.
-
Ashley mówi wiele rzeczy. Wracając, chcemy ci pomóc. Potrzebujesz paru tygodni
na odpoczynek, porządne wyspanie się, przemyślenie sobie pewnych kwestii,
podjęcie decyzji, które mogą zmienić całe twoje życie. Jedziemy z tobą, żeby
cię wspierać. Okey?
Przez
chwilę chłopak stał z rękami skrzyżowanymi na piersi, ale w końcu uniósł je w
geście kapitulacji.
-
Okey, doceniam to i dziękuję. Jednak muszę się pożegnać z Juliet. Czy mogę…?
-
Nie – uciął basista.
Podszedł
do przyjaciela i nim ten się zorientował, spiął jego nadgarstki kajdankami.
-
Zamknij buźkę, cukiereczku, albo połkniesz muchę.
Andy
stał oniemiały, wpatrując się w kajdanki. Ash mówił o kaftanie bezpieczeństwa,
ale nie potraktował go poważnie. Nie przewidział jednak, że przyjaciel znajdzie
coś innego, co może ograniczyć jego ruchy. Nie wiedział nawet, co powiedzieć.
Zacząć krzyczeć? Spróbować się szarpać? Rzucić się na przyjaciela mimo
skrępowanych rąk?
-
Ja. Cię. Zabiję – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Ash, kurwa, zdejmij mi to.
Tak
zwani przyjaciele postanowili być głusi na jego protesty, krzyki i szarpaninę.
Jinxx zabrał jego walizkę i zamknął dom, a Jake zaprowadził do busa i przy
pomocy Ashley’a wepchnął go do niego, po czym zapiął pas. CC usiadł za
kierownicą i odjechali w nieznane. Oni wiedzieli. On nadal był niczego
nieświadomy. To było niemal jak porwanie. Porwali go jego właśni przyjaciele,
ludzie, którym ufał i zwierzał się ze wszystkiego. Wierzyli, że robią to dla
jego dobra, ale wcale mu się to nie podobało. Gdyby jeszcze mógł zadzwonić do
Juliet i powiedzieć jej, że wyjeżdża na jakiś czas… Ale nie mógł. Szczególnie, że Ashley zabrał mu
telefon z kieszeni, wyciągnął kartę i wyrzucił ją przez okno. Miał przy tym
doprawdy złośliwy uśmieszek. W końcu zrezygnowany i oburzony chłopak przestał
się wiercić i krzyczeć. Zamierzał ostentacyjnie pokazać im swoją obrazę. Odwrócił
wzrok do okna i nie odzywał się już więcej. Nie reagował na ich zaczepki, próby
zagadania i przeprosiny, aż dali mu spokój i zajęli się sobą.
Przez
następne trzy godziny odmawiał jedzenia i picia, choć czuł, że jego żołądek
domaga się pożywienia, a w ustach czuje suchość. Gardło, o które powinien dbać,
nadwyrężone krzykami, powinno być nawilżone, ale nie zważał na to. Mózg domagał
się nikotyny i to też go denerwowało. Postanowił jednak być uparty i nie złamać
się.
-
Naprawdę nam przykro – po raz kolejny powtórzył Jake. – Andy, stary, musisz
zrozumieć, że kiedy dotrzemy na miejsce, poczujesz ulgę, bo uwolnisz się od
tego całego gówna, które jest w Los Angeles. Przynajmniej tak mówi CC. Dla nas
to też będzie przygoda. Wiemy tylko tyle, ile powiedział…
-
Wam przynajmniej powiedział! – Skarcił się w myślach za ten wybuch. Przecież
miał się nie odzywać.
-
Myślę, że jesteśmy już dostatecznie daleko. – Ashley wyciągnął z kieszeni
kurtki malutki kluczyk, nachylił się i oswobodził nadgarstki Andy’ego. – Tylko
weź nie wyskakuj, bo fanki się załamią, kiedy obdrapiesz tę śliczną buźkę. Albo
wpadniesz pod tira – dodał po krótkim namyśle, akurat kiedy mijali rozpędzoną
ciężarówkę.
Pozostawił
to bez odzewu. Skrzyżował ręce na piersi i dalej wpatrywał się w krajobraz za
oknem. Pozostawili Los Angeles za sobą, jechali szeroką autostradą, a właściwie
już z niej zjeżdżali. Widok się zmienił. Teraz jechali przez las, z czego
wywnioskował, że są już w Nevadzie. W takim razie kierowali się na
północny-wschód. Porzucił myśli o Nowym Jorku; nie ukrywaliby tego przed nim aż
tak bardzo. Poza tym Jake powiedział, że oni też nie wiedzą, gdzie dokładnie
jadą, wiedzieli tylko tyle, ile powiedział im CC.
-
Jedziemy do Montany. – Ciszę przerwał głos kierowcy.
Andy
uniósł brew. Montana. Ładny stan - niedźwiedzie grizzly, góry, prerie, rzeki,
Yellowstone, a przynajmniej duża jego część. Zastanawiał się, czy perkusista
kiedykolwiek wspominał coś o Montanie, ale nic nie mógł sobie przypomnieć.
Montana była obcym stanem, w którym był może dwa razy w życiu. Christian z
pewnością nigdy nic o niej nie mówił. Wątpił, żeby miał tam rodzinę. Jedyne
wytłumaczenie było takie, że wybrał stan na ślepo, znalazł tam przyzwoity hotel
z ładnym widokiem i… To jednak nie wchodziło w grę, po dłuższym namyśle. CC był
zdecydowany, kiedy mówił o wakacjach, jakby już był w tym miejscu i doskonale
je znał.
-
Chudzino, może jednak coś zjesz? – Ashley podsunął mu pod nos paczkę pachnących
ziołami chipsów. – Naprawdę zaczynam się o ciebie martwić. A będzie jakiś postój,
panie kierowco? Ile my w ogóle będziemy jechać?
-
Dwadzieścia godzin.
-
Co?! – Wybuchł chórek. Teraz nawet Andy się odezwał i z niedowierzaniem
spojrzał na tył głowy Christiana. Ten tylko wzruszył ramionami, skupiony na
drodze.
-
Mówiłem wam, że jedziemy do Montany. To daleko, mogliście sobie sprawdzić.
Dojedziemy jutro o jakiejś czwartej nad ranem, jeśli obejdzie się bez
komplikacji. Wie ktoś, ile według przepisów można prowadzić? Nieważne, zrobimy
zaraz postój, muszę się rozprostować i uruchomić GPS, bo nie pamiętam drogi.
-
Możemy się zmieniać co 5 godzin – zaproponował Jinxx.
Teraz
już było za późno, żeby wracać, musieli pogodzić się z tym faktem.
Godzinę
później CC zatrzymał samochód na stacji benzynowej w niewielkiej miejscowości,
przez którą akurat przejeżdżali. Przy okazji zatankował busa. Reszta chłopaków
udała się do baru. Ashley trzymał się blisko Andy’ego, na wypadek gdyby ten
próbował uciekać, co było niedorzeczne. Mógł jedynie dopaść busa i odjechać,
zostawiając przyjaciół na pastwę losu, a tego by nie zrobił, bo po pierwsze –
miałby ich na sumieniu, po drugie – musiałby po nich tak czy inaczej wrócić. Na
dodatek to CC miał kluczyki, więc najpierw musiałby mu je odebrać. Niemożliwe,
zważywszy na to, że nawet nie wiedział, w której kieszeni je trzyma.
Westchnął
zrezygnowany i odebrał hot doga, którego podawał mu Jake. Nie było sensu w
głodzeniu się. Przyjął nową strategię – przestać się dąsać i spróbować
wyciągnąć informacje w luźnej rozmowie.
Bułka
była gumowa, parówka plastikowa, a musztarda za ostra, ale już po dwóch kęsach
poczuł ulgę.
-
Wiem, że ci smakuje, więc przestań marszczyć brwi i udawać Zeusa ciskającego
gromami. Tak naprawdę jesteś cholernie ciekawy, gdzie jedziemy i co nas tam
czeka. I wcale nie jesteś obrażony, tylko udajesz, wjeżdżając nam na psychę, co
ci się nie udaje, bo my cię znamy. Powiem więcej: zapomniałeś o Juliet, bo
skupiłeś się na podziwianiu widoków i przez ostatnie godziny wcale nie chciałeś
do niej dzwonić. Nawet nie zapytałeś, czy dzwoniła do nas, bo masz to gdzieś.
Wiesz, że za kilkanaście godzin będziesz w nowym miejscu i ta myśl jest
ekscytująca, bo ty kochasz nowe miejsca, kochasz przygody i lubisz jeździć w
nieznane.
Ashley
Purdy był zabawny, złośliwy, irytujący… Ale był też jego najlepszym
przyjacielem, znał go na wylot, potrafił odczytać prawdziwe emocje z jego oczu
i powiedzieć coś, co podnosiło go na duchu albo celnie skomentować jego
zachowanie. Jak teraz.
-
Rozchmurz się, cukiereczku. – I znowu irytujący Ashley.
-
Wkurzyła mnie ta cała sytuacja, okey? Nikt mi nic nie mówił, nie pozwalacie
kontaktować mi się z dziewczyną, założyłeś mi kajdanki… Kajdanki! Cholerne
kajdanki! Skąd ty je w ogóle masz? Na pewno nie z zabawkowego, bo nie mogłem
ich rozerwać.
-
Czy ja wyglądam na kogoś, kto chodzi do zabawkowego? – Andy popatrzył na niego
z politowaniem. – Nie odpowiadaj. Byłem raz po lalkę dla córki mojej koleżanki
z liceum i teraz do końca życia będziecie mi to wypominać?
-
Tak – dołączył do nich Jinxx. – Poza tym to nie my robimy wielkie oczy, gdy
widzimy Hello Kitty.
-
Hello Kitty jest cudowne! Wy tego nie rozumiecie. – Ash fuknął, udając
obrażonego i pomaszerował do busa, po drodze wyrzucając papierek od hot doga.
-
Teraz będzie dwóch obrażonych – podsumował Jake.
-
Przeszło mi.
-
Alleluja!
____________________
CC
skulił się w miarę możliwości na dwóch siedzeniach i zasnął. To nie było
bezpieczne. GPS-y były złośliwe i potrafiły wyprowadzić człowieka w szczere
pole, nawet jeśli na bieżąco wprowadzało się aktualizacje. Póki co jechali po
autostradzie, więc możliwość zgubienia była zerowa, dlatego postanowił
wykorzystać ten czas na sen. Prześpi się kilka godzin, a później być może znowu
usiądzie za kierownicą lub będzie instruował kolejnego kierowcę. Aktualnie
prowadził Jinxx. Był bardzo dokładny we wszystkim, co robił, dlatego
maksymalnie skupił się na drodze i nie brał udziału w rozmowach chłopaków.
Zresztą – CC przed chwilą się położył, a Andy zasnął pół godziny temu. Ashley
grał w jakąś grę na telefonie, a Jake słuchał muzyki i wydawało się, że on też
zaraz zaśnie.
-
Dum, dum, dum – zanucił Ashley, starając się, by groźnie to zabrzmiało. –
Zgadnijcie, kto dzwoni. Halo?
-
Ashley! – Kobieta po drugiej stronie była wyraźnie zdenerwowana, być może przed
chwilą płakała.
-
Tak mam na imię.
-
Nie żartuj sobie. Gdzie jest Andy? Cholera jasna, od kilku godzin próbuję się
do niego dodzwonić, Rob nie odbiera, rodzice Andy’ego nic nie wiedzą. Gdzie on
jest?
-
Twój cukiereczek? Śpi sobie słodko. Jake, weź mu podłóż poduszkę pod głowę, bo
dostanie jakiegoś skrętu szyjnego, czy coś. – Oczywiście powiedział to tylko
dla żartu, ponieważ chłopak podłożył sobie pod głowę zwiniętą kurtkę, a zaraz
po tym jak zasnął, Jake narzucił na niego koc.
-
Obudź go i daj mi do telefonu – rozkazała kobieta.
-
Nie ma mowy. Zmęczył się, biedny, musi odpocząć. Nie dzwoń, nie pisz, nie
próbuj się kontaktować, Juliet. Znikamy z powierzchni ziemi na jakiś czas. A do
Andy’ego nawet nie masz co dzwonić. Kartę SIM znajdziesz jakieś dwa kilometry
od jego domu. A propos, możesz zajechać i podlać kaktusy. I zdaje się, że na
stoliku została filiżanka po kawie, więc umyj ją, jeśli nie boisz się połamać
paznokci. Okey, ta rozmowa trwa stanowczo za długo. Podejrzewam, że ściągnęłaś
odpowiednią ekipę i teraz nas namierzacie. Pa!
Spojrzał
zadowolony na Jake’a, który przysłuchiwał się rozmowie, próbując usłyszeć, co
mówi Juliet. Ten tylko śmiał się pod nosem i kręcił głową. Wiedział, że Juliet
nie da się tak łatwo zbyć, ale Ash naprawdę świetnie sobie z nią poradził.
Nie
minęło pięć minut, kiedy na wyświetlaczu Ashely’a znów pojawiło się imię
Juliet. Jake wyciągnął rękę, tym samym prosząc o telefon. Odebrał i
najspokojniej w świecie zapytał:
-
Która część „Nie dzwoń, nie pisz, nie próbuj się kontaktować” jest
niezrozumiała?
-
Jake? Och! Chociaż jeden normalniejszy. – Puściła pierwsze zdanie mimo uszu. -
Co się dzieje? Gdzie jesteście? Gdzie Andy?
-
Jedziemy przez pustynię. Ash ci powiedział, że śpi. Gdyby nie spał, słyszałabyś
go, nie? Przecież go nie zakneblowaliśmy – tłumaczył. – Kajdanki miał tylko
przez pierwsze godziny jazdy.
-
Kajdanki?!
-
Stawiał opór. Juliet, wszystko, co robimy, robimy dla jego dobra. Zaufaj nam i
nie dzwoń.
-
Zaufać wam?! – ryknęła mu prosto do ucha. – Przecież wy jesteście
nieobliczalni. Założyliście Andy’emu kajdanki, bo nie chciał z wami jechać. A
dlaczego ja nie mogłam z wami pojechać?
-
To męski wypad – odpowiedział szybko. – Zero kobiet. Nie
chcieliśmy ci mówić, bo byś zrobiła z tego wielki problem. Właściwie go robisz, a
jesteśmy tysiące kilometrów dalej. Co by było, gdybyśmy stanęli twarzą w twarz?
Kilka tygodni przerwy dobrze wam zrobi. Buziaczki, czy jak tam żegnają się
dziewczyny.
Z
westchnięciem ulgi nacisnął czerwoną słuchawkę i oddał przyjacielowi telefon.
Od razu kazał mu go wyłączyć, a ten posłuchał. Juliet była w porządku.
Potrafiła się bawić, była miła i towarzyska, dogadywała się z innymi
dziewczynami, ale jak każdy miała swoje wady. Należały do nich zazdrość i
apodyktyczność. Wszystko było dobrze, dopóki miała swojego chłopaka pod
kontrolą. Nie była zaborcza, po prostu lubiła wiedzieć gdzie jest, co robi i z
kim. Nie było też tak cały czas. Nawet ją rozumiał. Jej chłopak znika bez
żadnego wyjaśnienia, nikt nie może albo nie chce jej udzielić informacji… Chyba
musiało jej na nim zależeć. Teraz dopadły go wątpliwości, czy cała ta operacja
„Pomóc Andy’emu” była potrzebna. Może oni naprawdę się kochali i byli sobie
przeznaczeni, a obawy Andy’ego przed oświadczynami były czymś normalnym. Tylko
Jinxx mógł coś powiedzieć na ten temat, a on nie bardzo lubił rozmawiać o
nieudanym małżeństwie.
Jake
westchnął ponownie i spróbował oczyścić umysł. Nie jemu było dane decydować o
związku Andy’ego. Jeśli ten wyjazd pomoże mu zrozumieć, czego chce, to dobrze,
jeśli jednak wrócą, a on nadal będzie pragnął ślubu z Juliet, nic nie stracą.
Jest pierwsza w nocy, jestem zła, rozdarta, zakochana, chcę płakać, więc wstawiam rozdział, żebyście chociaż Wy, moi najdrożsi czytelnicy, uśmiechnęli się przez chwilę.
Jeśli wydaje Wam się, że końcówka może być troszkę kontrowersyjna, to z pretensjami, skargami i zażaleniami zaczekajcie do 5 i 6 rozdziału. ;)
Lubię Jake'a. On tu jest naprawdę fajną postacią. CC też jest spoko, choć na razie go tu tak nie widać. A Jinxxa jeszcze rozwinę. Ashley... Wiem, że go kochanie. XD
Tyle ode mnie.
Do następnego!
Erato
Świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńAshley - racja, kochamy go.
Podoba mi się ten pomysł i to jak go przedstawiasz.
Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na next <3
Nie mogłam znaleźć tego bloga. W końcu po trzeciej kombinacji linku się udało.
OdpowiedzUsuńRozdział akurat dopasowany do sytuacji, w której się znajduje. No może nikt mnie nie "porywa", ale to co czuję jest podobne...
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne rozdziały.
W BVB wszyscy sa fajni xD
OdpowiedzUsuń