Informacja!

Tytuł: Last Rites
Autor: Erato
Rozdziały: 19

Zabraniam kopiowania czegokolwiek bez mojej zgody!

sobota, 8 października 2016

Rozdział 2



O siódmej rano pies sąsiada zaczął ujadać. Z pewnością zobaczył kota lub ktoś przeszedł obok bramki. Wielkie psisko uciekło z podwórka dwa razy i zagryzło innego psa, a drugiego ciężko poturbowało. Mimo to właściciel nic z nim nie robił. Andy rozważał kupno wiatrówki. Naprawdę to rozważał. Ewentualnie miał do wyboru opcję podrzucenia psu zatrutej kiełbasy. Kochał zwierzęta, szczególnie psy, ale tego miał serdecznie dosyć.
Nie było sensu dłużej spać. Spodziewał się też, że w każdej chwili mogą wpaść przyjaciele. W końcu miał wyłączony telefon, więc tylko oni mogli go obudzić, jeśli nie chcieli spóźnić się na samolot. Chyba że Ash żartował z samolotem. Nawet tego nie wiedział. Nie wiedział, gdzie jedzie, czym, do kogo, z kim. Bo nie do końca zrozumiał Christiana. „Jedziemy” oznacza tylko ich dwójkę, cały zespół, czy może jeszcze ktoś jest w to zaangażowany? Westchnął zrezygnowany. Tak wiele pytań bez odpowiedzi sprawiało, że niemal czuł, jak jego komórki się przegrzewają. Cóż. Mógł jedynie czekać na rozwój wydarzeń.
Dwie godziny później, kiedy dopijał kawę, czytając najnowsze wiadomości w gazecie, którą, jak co rano, chłopiec w czerwonej czapce jeżdżący na deskorolce, podrzucił pod drzwi jego domu, rozległ się dzwonek. Ani trochę go to nie zaskoczyło. Ale ich tak, kiedy już po kilku sekundach otworzył im drzwi, całkowicie ubrany, umyty i uczesany. Przy kanapie w salonie stała czarna walizka, najwyraźniej spakowana.
- Posłuchałeś nas, cukiereczku! – wykrzyknął entuzjastycznie Ashley.
- Zrobię ci krzywdę. – W oczach Andy’ego płonęła żądza mordu.
Jake natychmiast złapał go za ramiona i odciągnął nieco do tyłu, ostrzegając, że nie mogą stracić basisty.
- Czy ktoś, do cholery, może mi powiedzieć, co się dzieje?
Wszyscy wyczekująco spojrzeli na Christiana, bowiem to do niego należało ostateczne podejmowanie decyzji w całej tej sprawie.
- Jeszcze nie chcę ci mówić, gdzie jedziemy, będziesz miał niespodziankę. Droga będzie bardzo długa…
- Ashley mówił, że lecimy samolotem – wtrącił.
- Ashley mówi wiele rzeczy. Wracając, chcemy ci pomóc. Potrzebujesz paru tygodni na odpoczynek, porządne wyspanie się, przemyślenie sobie pewnych kwestii, podjęcie decyzji, które mogą zmienić całe twoje życie. Jedziemy z tobą, żeby cię wspierać. Okey?
Przez chwilę chłopak stał z rękami skrzyżowanymi na piersi, ale w końcu uniósł je w geście kapitulacji.
- Okey, doceniam to i dziękuję. Jednak muszę się pożegnać z Juliet. Czy mogę…?
- Nie – uciął basista.
Podszedł do przyjaciela i nim ten się zorientował, spiął jego nadgarstki kajdankami.
- Zamknij buźkę, cukiereczku, albo połkniesz muchę.
Andy stał oniemiały, wpatrując się w kajdanki. Ash mówił o kaftanie bezpieczeństwa, ale nie potraktował go poważnie. Nie przewidział jednak, że przyjaciel znajdzie coś innego, co może ograniczyć jego ruchy. Nie wiedział nawet, co powiedzieć. Zacząć krzyczeć? Spróbować się szarpać? Rzucić się na przyjaciela mimo skrępowanych rąk?
- Ja. Cię. Zabiję – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Ash, kurwa, zdejmij mi to.
Tak zwani przyjaciele postanowili być głusi na jego protesty, krzyki i szarpaninę. Jinxx zabrał jego walizkę i zamknął dom, a Jake zaprowadził do busa i przy pomocy Ashley’a wepchnął go do niego, po czym zapiął pas. CC usiadł za kierownicą i odjechali w nieznane. Oni wiedzieli. On nadal był niczego nieświadomy. To było niemal jak porwanie. Porwali go jego właśni przyjaciele, ludzie, którym ufał i zwierzał się ze wszystkiego. Wierzyli, że robią to dla jego dobra, ale wcale mu się to nie podobało. Gdyby jeszcze mógł zadzwonić do Juliet i powiedzieć jej, że wyjeżdża na jakiś czas…  Ale nie mógł. Szczególnie, że Ashley zabrał mu telefon z kieszeni, wyciągnął kartę i wyrzucił ją przez okno. Miał przy tym doprawdy złośliwy uśmieszek. W końcu zrezygnowany i oburzony chłopak przestał się wiercić i krzyczeć. Zamierzał ostentacyjnie pokazać im swoją obrazę. Odwrócił wzrok do okna i nie odzywał się już więcej. Nie reagował na ich zaczepki, próby zagadania i przeprosiny, aż dali mu spokój i zajęli się sobą.
Przez następne trzy godziny odmawiał jedzenia i picia, choć czuł, że jego żołądek domaga się pożywienia, a w ustach czuje suchość. Gardło, o które powinien dbać, nadwyrężone krzykami, powinno być nawilżone, ale nie zważał na to. Mózg domagał się nikotyny i to też go denerwowało. Postanowił jednak być uparty i nie złamać się.
- Naprawdę nam przykro – po raz kolejny powtórzył Jake. – Andy, stary, musisz zrozumieć, że kiedy dotrzemy na miejsce, poczujesz ulgę, bo uwolnisz się od tego całego gówna, które jest w Los Angeles. Przynajmniej tak mówi CC. Dla nas to też będzie przygoda. Wiemy tylko tyle, ile powiedział…
- Wam przynajmniej powiedział! – Skarcił się w myślach za ten wybuch. Przecież miał się nie odzywać.
- Myślę, że jesteśmy już dostatecznie daleko. – Ashley wyciągnął z kieszeni kurtki malutki kluczyk, nachylił się i oswobodził nadgarstki Andy’ego. – Tylko weź nie wyskakuj, bo fanki się załamią, kiedy obdrapiesz tę śliczną buźkę. Albo wpadniesz pod tira – dodał po krótkim namyśle, akurat kiedy mijali rozpędzoną ciężarówkę.
Pozostawił to bez odzewu. Skrzyżował ręce na piersi i dalej wpatrywał się w krajobraz za oknem. Pozostawili Los Angeles za sobą, jechali szeroką autostradą, a właściwie już z niej zjeżdżali. Widok się zmienił. Teraz jechali przez las, z czego wywnioskował, że są już w Nevadzie. W takim razie kierowali się na północny-wschód. Porzucił myśli o Nowym Jorku; nie ukrywaliby tego przed nim aż tak bardzo. Poza tym Jake powiedział, że oni też nie wiedzą, gdzie dokładnie jadą, wiedzieli tylko tyle, ile powiedział im CC.
- Jedziemy do Montany. – Ciszę przerwał głos kierowcy.
Andy uniósł brew. Montana. Ładny stan - niedźwiedzie grizzly, góry, prerie, rzeki, Yellowstone, a przynajmniej duża jego część. Zastanawiał się, czy perkusista kiedykolwiek wspominał coś o Montanie, ale nic nie mógł sobie przypomnieć. Montana była obcym stanem, w którym był może dwa razy w życiu. Christian z pewnością nigdy nic o niej nie mówił. Wątpił, żeby miał tam rodzinę. Jedyne wytłumaczenie było takie, że wybrał stan na ślepo, znalazł tam przyzwoity hotel z ładnym widokiem i… To jednak nie wchodziło w grę, po dłuższym namyśle. CC był zdecydowany, kiedy mówił o wakacjach, jakby już był w tym miejscu i doskonale je znał.
- Chudzino, może jednak coś zjesz? – Ashley podsunął mu pod nos paczkę pachnących ziołami chipsów. – Naprawdę zaczynam się o ciebie martwić. A będzie jakiś postój, panie kierowco? Ile my w ogóle będziemy jechać?
- Dwadzieścia godzin.
- Co?! – Wybuchł chórek. Teraz nawet Andy się odezwał i z niedowierzaniem spojrzał na tył głowy Christiana. Ten tylko wzruszył ramionami, skupiony na drodze.
- Mówiłem wam, że jedziemy do Montany. To daleko, mogliście sobie sprawdzić. Dojedziemy jutro o jakiejś czwartej nad ranem, jeśli obejdzie się bez komplikacji. Wie ktoś, ile według przepisów można prowadzić? Nieważne, zrobimy zaraz postój, muszę się rozprostować i uruchomić GPS, bo nie pamiętam drogi.
- Możemy się zmieniać co 5 godzin – zaproponował Jinxx.
Teraz już było za późno, żeby wracać, musieli pogodzić się z tym faktem.
Godzinę później CC zatrzymał samochód na stacji benzynowej w niewielkiej miejscowości, przez którą akurat przejeżdżali. Przy okazji zatankował busa. Reszta chłopaków udała się do baru. Ashley trzymał się blisko Andy’ego, na wypadek gdyby ten próbował uciekać, co było niedorzeczne. Mógł jedynie dopaść busa i odjechać, zostawiając przyjaciół na pastwę losu, a tego by nie zrobił, bo po pierwsze – miałby ich na sumieniu, po drugie – musiałby po nich tak czy inaczej wrócić. Na dodatek to CC miał kluczyki, więc najpierw musiałby mu je odebrać. Niemożliwe, zważywszy na to, że nawet nie wiedział, w której kieszeni je trzyma.
Westchnął zrezygnowany i odebrał hot doga, którego podawał mu Jake. Nie było sensu w głodzeniu się. Przyjął nową strategię – przestać się dąsać i spróbować wyciągnąć informacje w luźnej rozmowie.
Bułka była gumowa, parówka plastikowa, a musztarda za ostra, ale już po dwóch kęsach poczuł ulgę.
- Wiem, że ci smakuje, więc przestań marszczyć brwi i udawać Zeusa ciskającego gromami. Tak naprawdę jesteś cholernie ciekawy, gdzie jedziemy i co nas tam czeka. I wcale nie jesteś obrażony, tylko udajesz, wjeżdżając nam na psychę, co ci się nie udaje, bo my cię znamy. Powiem więcej: zapomniałeś o Juliet, bo skupiłeś się na podziwianiu widoków i przez ostatnie godziny wcale nie chciałeś do niej dzwonić. Nawet nie zapytałeś, czy dzwoniła do nas, bo masz to gdzieś. Wiesz, że za kilkanaście godzin będziesz w nowym miejscu i ta myśl jest ekscytująca, bo ty kochasz nowe miejsca, kochasz przygody i lubisz jeździć w nieznane.
Ashley Purdy był zabawny, złośliwy, irytujący… Ale był też jego najlepszym przyjacielem, znał go na wylot, potrafił odczytać prawdziwe emocje z jego oczu i powiedzieć coś, co podnosiło go na duchu albo celnie skomentować jego zachowanie. Jak teraz.
- Rozchmurz się, cukiereczku. – I znowu irytujący Ashley.
- Wkurzyła mnie ta cała sytuacja, okey? Nikt mi nic nie mówił, nie pozwalacie kontaktować mi się z dziewczyną, założyłeś mi kajdanki… Kajdanki! Cholerne kajdanki! Skąd ty je w ogóle masz? Na pewno nie z zabawkowego, bo nie mogłem ich rozerwać.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto chodzi do zabawkowego? – Andy popatrzył na niego z politowaniem. – Nie odpowiadaj. Byłem raz po lalkę dla córki mojej koleżanki z liceum i teraz do końca życia będziecie mi to wypominać?
- Tak – dołączył do nich Jinxx. – Poza tym to nie my robimy wielkie oczy, gdy widzimy Hello Kitty.
- Hello Kitty jest cudowne! Wy tego nie rozumiecie. – Ash fuknął, udając obrażonego i pomaszerował do busa, po drodze wyrzucając papierek od hot doga.
- Teraz będzie dwóch obrażonych – podsumował Jake.
- Przeszło mi.
- Alleluja!
____________________
CC skulił się w miarę możliwości na dwóch siedzeniach i zasnął. To nie było bezpieczne. GPS-y były złośliwe i potrafiły wyprowadzić człowieka w szczere pole, nawet jeśli na bieżąco wprowadzało się aktualizacje. Póki co jechali po autostradzie, więc możliwość zgubienia była zerowa, dlatego postanowił wykorzystać ten czas na sen. Prześpi się kilka godzin, a później być może znowu usiądzie za kierownicą lub będzie instruował kolejnego kierowcę. Aktualnie prowadził Jinxx. Był bardzo dokładny we wszystkim, co robił, dlatego maksymalnie skupił się na drodze i nie brał udziału w rozmowach chłopaków. Zresztą – CC przed chwilą się położył, a Andy zasnął pół godziny temu. Ashley grał w jakąś grę na telefonie, a Jake słuchał muzyki i wydawało się, że on też zaraz zaśnie.
- Dum, dum, dum – zanucił Ashley, starając się, by groźnie to zabrzmiało. – Zgadnijcie, kto dzwoni. Halo?
- Ashley! – Kobieta po drugiej stronie była wyraźnie zdenerwowana, być może przed chwilą płakała.
- Tak mam na imię.
- Nie żartuj sobie. Gdzie jest Andy? Cholera jasna, od kilku godzin próbuję się do niego dodzwonić, Rob nie odbiera, rodzice Andy’ego nic nie wiedzą. Gdzie on jest?
- Twój cukiereczek? Śpi sobie słodko. Jake, weź mu podłóż poduszkę pod głowę, bo dostanie jakiegoś skrętu szyjnego, czy coś. – Oczywiście powiedział to tylko dla żartu, ponieważ chłopak podłożył sobie pod głowę zwiniętą kurtkę, a zaraz po tym jak zasnął, Jake narzucił na niego koc.
- Obudź go i daj mi do telefonu – rozkazała kobieta.
- Nie ma mowy. Zmęczył się, biedny, musi odpocząć. Nie dzwoń, nie pisz, nie próbuj się kontaktować, Juliet. Znikamy z powierzchni ziemi na jakiś czas. A do Andy’ego nawet nie masz co dzwonić. Kartę SIM znajdziesz jakieś dwa kilometry od jego domu. A propos, możesz zajechać i podlać kaktusy. I zdaje się, że na stoliku została filiżanka po kawie, więc umyj ją, jeśli nie boisz się połamać paznokci. Okey, ta rozmowa trwa stanowczo za długo. Podejrzewam, że ściągnęłaś odpowiednią ekipę i teraz nas namierzacie. Pa!
Spojrzał zadowolony na Jake’a, który przysłuchiwał się rozmowie, próbując usłyszeć, co mówi Juliet. Ten tylko śmiał się pod nosem i kręcił głową. Wiedział, że Juliet nie da się tak łatwo zbyć, ale Ash naprawdę świetnie sobie z nią poradził.
Nie minęło pięć minut, kiedy na wyświetlaczu Ashely’a znów pojawiło się imię Juliet. Jake wyciągnął rękę, tym samym prosząc o telefon. Odebrał i najspokojniej w świecie zapytał:
- Która część „Nie dzwoń, nie pisz, nie próbuj się kontaktować” jest niezrozumiała?
- Jake? Och! Chociaż jeden normalniejszy. – Puściła pierwsze zdanie mimo uszu. - Co się dzieje? Gdzie jesteście? Gdzie Andy?
- Jedziemy przez pustynię. Ash ci powiedział, że śpi. Gdyby nie spał, słyszałabyś go, nie? Przecież go nie zakneblowaliśmy – tłumaczył. – Kajdanki miał tylko przez pierwsze godziny jazdy.
- Kajdanki?!
- Stawiał opór. Juliet, wszystko, co robimy, robimy dla jego dobra. Zaufaj nam i nie dzwoń.
- Zaufać wam?! – ryknęła mu prosto do ucha. – Przecież wy jesteście nieobliczalni. Założyliście Andy’emu kajdanki, bo nie chciał z wami jechać. A dlaczego ja nie mogłam z wami pojechać?
- To męski wypad – odpowiedział szybko. – Zero kobiet. Nie chcieliśmy ci mówić, bo byś zrobiła z tego wielki problem. Właściwie go robisz, a jesteśmy tysiące kilometrów dalej. Co by było, gdybyśmy stanęli twarzą w twarz? Kilka tygodni przerwy dobrze wam zrobi. Buziaczki, czy jak tam żegnają się dziewczyny.
Z westchnięciem ulgi nacisnął czerwoną słuchawkę i oddał przyjacielowi telefon. Od razu kazał mu go wyłączyć, a ten posłuchał. Juliet była w porządku. Potrafiła się bawić, była miła i towarzyska, dogadywała się z innymi dziewczynami, ale jak każdy miała swoje wady. Należały do nich zazdrość i apodyktyczność. Wszystko było dobrze, dopóki miała swojego chłopaka pod kontrolą. Nie była zaborcza, po prostu lubiła wiedzieć gdzie jest, co robi i z kim. Nie było też tak cały czas. Nawet ją rozumiał. Jej chłopak znika bez żadnego wyjaśnienia, nikt nie może albo nie chce jej udzielić informacji… Chyba musiało jej na nim zależeć. Teraz dopadły go wątpliwości, czy cała ta operacja „Pomóc Andy’emu” była potrzebna. Może oni naprawdę się kochali i byli sobie przeznaczeni, a obawy Andy’ego przed oświadczynami były czymś normalnym. Tylko Jinxx mógł coś powiedzieć na ten temat, a on nie bardzo lubił rozmawiać o nieudanym małżeństwie.
Jake westchnął ponownie i spróbował oczyścić umysł. Nie jemu było dane decydować o związku Andy’ego. Jeśli ten wyjazd pomoże mu zrozumieć, czego chce, to dobrze, jeśli jednak wrócą, a on nadal będzie pragnął ślubu z Juliet, nic nie stracą.
 Jest pierwsza w nocy, jestem zła, rozdarta, zakochana, chcę płakać, więc wstawiam rozdział, żebyście chociaż Wy, moi najdrożsi czytelnicy, uśmiechnęli się przez chwilę.
Jeśli wydaje Wam się, że końcówka może być troszkę kontrowersyjna, to z pretensjami, skargami i zażaleniami zaczekajcie do 5 i 6 rozdziału. ;)
Lubię Jake'a. On tu jest naprawdę fajną postacią. CC też jest spoko, choć na razie go tu tak nie widać. A Jinxxa jeszcze rozwinę. Ashley... Wiem, że go kochanie. XD
Tyle ode mnie.
Do następnego!
Erato

3 | dodaj komentarz

  1. Świetny rozdział!
    Ashley - racja, kochamy go.
    Podoba mi się ten pomysł i to jak go przedstawiasz.
    Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na next <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogłam znaleźć tego bloga. W końcu po trzeciej kombinacji linku się udało.
    Rozdział akurat dopasowany do sytuacji, w której się znajduje. No może nikt mnie nie "porywa", ale to co czuję jest podobne...
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń