Informacja!

Tytuł: Last Rites
Autor: Erato
Rozdziały: 19

Zabraniam kopiowania czegokolwiek bez mojej zgody!

poniedziałek, 24 października 2016

Rozdział 3



         Przebudził się, kiedy słońce już schowało się za horyzontem. Rozejrzał się dookoła. Nie pamiętał, kiedy zasnął. W każdym razie był wdzięczny na koc, którym ktoś go okrył. Nagle klimat się zmienił i było o wiele zimniej.
         - Chłopaki? – zapytał szeptem, ale nikt mu nie odpowiedział. – Chłopaki? – powtórzył głośniej.
         - Dobry wieczór. – Za kierownicą siedział teraz Jake, a obok niego CC ze słuchawkami w uszach i w półśnie. – Głodny? Postój?
         - Gdzie jesteśmy?
- Nadal w Nevadzie, ale za niedługo powinniśmy wjechać do Idaho – odpowiedział mu. – Ashley pod nogami ma torbę z jedzeniem, znajdź coś sobie. Tylko go nie obudź – ostrzegł błagalnym głosem.
Najwyraźniej, kiedy on spał, Ash dawał się we znaki bezsensowną paplaniną. Nachylił się, w miarę jak pozwalał mu pas, i wyciągnął torbę z jedzeniem spod siedzenia basisty, uważając, by go nie trącić. Na dnie udało mu się znaleźć butelkę zielonej herbaty, wybrał sobie jeszcze jakiegoś słodkiego rogalika.
Podróż była naprawdę męcząca. Co za ironia – właśnie zmierzali do miejsca, w którym mieli wypocząć. Tylko że podróż do niego pochłonęła resztki ich sił i cierpliwości. Sen był najlepszym wyjściem, aby pozbyć się kilku godzin z życia, ale przecież nie dałby rady przespać dwudziestu godzin. Po trzech bolała go szyja, kurtka pod głową niewiele dawała. Starał się poprzeciągać choć trochę, ale na nic się to zdało. Pragnął już położyć się na równym łóżku i poleżeć tak kilka godzin. Latanie samolotami było uciążliwe, ale zaczynał doceniać wygodne siedzenia i większą przestrzeń.
- Zmienić cię? – zapytał Jake’a, przełknąwszy kęs rogala.
- Właściwie niedawno usiadłem. I zdaje się, że nie przewidzieliśmy twojej zmiany. Ashley prowadzi po mnie, a jak już dojedziemy do właściwego miasta, będzie prowadził CC.
- Boicie się, że kiedy wy będziecie spać, ja zawrócę? – zaśmiał się chicho. – Bez obaw. Jesteśmy już za daleko od domu, nie ma sensu wracać. Ash ma rację. Podoba mi się to wszystko. Nawet te kajdanki kiedyś będziemy dobrze wspominać przy piwie, nie? Ale muszę zapytać. Czy mogę już zadzwonić do Juliet?
- Telefon Jinxxa padł, mój też przez słuchanie muzyki, Ashley’a jest na wyczerpaniu, bo grał, a poza tym ma wyłączony. Jeśli znasz PIN, próbuj.
Zaklął w myślach.
- A CC?
- GPS, nie mogę ci go dać. Już jest ciemno i jestem zdany tylko na to. Dzwoniła – wyznał po chwili ciszy. – Tylko się nie denerwuj. Zadzwoniła do Asha, więc jej wytłumaczył, że jedziemy na wakacje i żeby nie próbowała się z nami kontaktować, bo będzie to bezcelowe.
- Znając Asha, wcale nie przekazał jej tego w taki miły sposób – burknął Andy, na co Jake nie odpowiedział.
Co prawda Purdy odrobinę sobie z nią żartował, ale przecież nie był niemiły. Może z wyjątkiem komentarza o łamaniu paznokci. To brzmiało złośliwie i było celowe. Juliet, bowiem nie należała do kobiet, które lubią brudzić sobie ręce, nie lubiła domowych obowiązków i wykonywała je z wielką niechęcią i naburmuszoną miną. Preferowała obiady w restauracjach lub gdziekolwiek, gdzie ktoś po niej sprzątnie, a kurze wycierała raz w miesiącu. Już Andy bardziej dbał o porządek. W miarę możliwości starał się sprzątać systematycznie. Znacznie więcej czasu spędzali w jego domu. Juliet nieoficjalnie tam mieszkała i chyba to „nieoficjalnie” było powodem, dla którego rzadko pomagała w sprzątaniu.
- Jake, proszę, powiedz, że przewidzieliście jakąś rozrywkę – powiedział, dokończywszy jedzenie.
- CC nam nie powiedział, że to tak daleko. Powiedział tylko: Hej, jedziemy na wakacje do Montany. – Udawał radosny ton. – Nikomu nie przyszło na myśl, że to  a ż  tak daleko. Nigdy nie byłem dobry z geografii. Mogę ci zaproponować podziwianie widoków albo spanie.
- Jest ciemno i dopiero wstałem. Poważnie?
- Trochę ciszej.
Andy podskoczył na dźwięk głosu Jinxxa, który siedział po prawej stronie za nim. Odwrócił się i wyszeptał „przepraszam”, a przyjaciel wrócił do spania.
Gdyby chociaż miał telefon. Właściwie go miał, ale nie wiedział gdzie. Zapewne Ashley go schował do własnej kieszeni, więc wyjęcie go tak, żeby nie obudzić Asha graniczyło z cudem, a on wolał nie ryzykować. Westchnął i odwrócił głowę w stronę szyby, za którą migały mu światła ulicznych latarni oraz te w oknach domów, bo akurat przejeżdżali przez jakieś miasto.
Nagle wpadł na pomysł.
- Jake, masz jakiś notes i długopis?
Przyjaciel sięgnął do samochodowego schowka i na ślepo wygrzebał z niego stępiony ołówek oraz mały notesik, który następnie podał Andy’emu nad głową.
- Chcesz pisać w tym świetle? A raczej przy jego braku?
- Może dam radę coś nabazgrać. Pisanie piosenek na siłę nigdy mi nie wychodziło, ale czego się nie robi z nudów?
- Andy, idź spać. Jesteśmy dopiero w połowie drogi, korzystaj z możliwości snu. – Jake wydawał się naprawdę zmartwiony. Był chyba najrozsądniejszym członkiem zespołu. Jinxx też nie był typem żartownisia, ale za to był bardziej skryty. Podobno mądrzy ludzie mało mówią, ale kiedy już coś powiedzą, jest to bardzo mądre. Jinxx był artystą z prawdziwego zdarzenia, który nie lubił wypowiadać się na temat sztuki, ale kochał ją tworzyć i bardzo dobrze mu to wychodziło. Jake natomiast był typem człowieka, którego każdy lubi i z którym każdy się dogada. Był bardzo otwarty, pomocny i życzliwy, zawsze służył dobrą radą, a lojalność była cechą, którą najbardziej sobie cenił. Najbardziej na świcie oddany był zespołowi i swojej dziewczynie. Czasami za dużo się martwił, jakby pozostali członkowie byli dziećmi, które on musi doprowadzić do porządku.
Tym razem jednak Andy nie posłuchał jego rady. Mimo niemal zerowego oświetlenia zaczął pisać. Z początku były to pojedyncze słowa o długiej wędrówce i rozstaniu, aż w końcu stwierdził, że wcale mu się nie podoba ten zamysł. Oderwał kartkę i rzucił ją na podłogę. Potem podniesie.
Westchnął przeciągle. Musiał zająć czymś myśli, zanim zjadą one na tory o nazwie „Juliet”. Nie chciał myśleć o tym, że teraz chodzi w kółko po domu z chusteczką przy twarzy i próbuje dodzwonić się do jego rodziców lub managera, a jeśli już to zrobiła, to pewnie nie uzyskała żadnych konkretnych informacji, co tylko zwiększyło jej smutek. A może ona wcale nie płakała? Może przyjęła wszystko, co powiedział jej Ashley ze stoickim spokojem i teraz powoli przygotowuje się do snu, nie zawracając sobie nim głowy? Ale przecież go kochała. Musiała się martwić, tak jak on teraz martwił się o nią. Tyle że ona miała większe powody do obaw. W pewnym momencie zapaliła mu się lampka w głowie.
- Jake, a co z Inną?
- To znaczy?
- Ona wie? Będzie tam z nami czy jak?
- Nie, absolutnie nie. To męski wypad. Poprosiłem ją tylko, żeby uspokoiła Juliet, jeśli naprawdę zajdzie taka potrzeba. Wie tyle, ile ty, czyli że jedziemy na wakacje. Na wszelki wypadek nie mówiłem jej, gdzie jedziemy, bo z tą kobiecą lojalnością nigdy nic nie wiadomo.
Inna wiedziała więcej niż Juliet, co już było nie fair. Dowiedziała się wszystkiego na spokojnie od swojego chłopaka, to kolejna niesprawiedliwość. Z drugiej strony docenił to, że Jake pomyślał o Juliet. Prawdopodobnie nie była teraz sama, tylko z Inną, która, miał nadzieję, zaparzyła mocną herbatę i uspokajająco gładziła jego prawie narzeczoną po plecach. Prawdę mówiąc, Inna taka nie była, ale chciał o niej myśleć w ten sposób.
__________
Zaczynało świtać, a na niebie pojawiały się szaro-niebieskie i fioletowe odcienie. Lada chwila wzejdzie słońce, tworząc imponujący pokaz kolorów.
Samochód stanął na poboczu, a Ashely odpiął pas i wysiadł z niego. Przez chwilę miał wrażenie, że coś się stało. Właściwie się stało. GPS padł, a oni znajdowali się pośrodku prerii. W zasięgu wzroku nie było żadnego domu. Tylko trawy i jezdnia.
- CC, wstawaj. – Ashley otworzył drzwi od strony pasażera i potrząsał śpiącym mężczyzną. – Wstawaj, zgubiliśmy się.
- Co? – wychrypiał Andy jeszcze w półśnie.
- GPS padł jakąś godzinę temu. Coś się popsuło. Wyłączałem i włączałem kilka razy, ale nie działa. Brak zasięgu albo sygnału, nie wiem. Cały czas jechałem prosto, ale zdaje się, że minęliśmy jakiś skręt i obawiam się, że trzeba będzie zawracać. CC, wstań. – Jeszcze raz szturchnął mężczyznę.
- Nie śpię, nie śpię. – CC przetarł oczy i wysiadł. – Mały postój, muszę sobie przypomnieć okolicę.
Andy z ulgą odpiął pas i wygramolił się z niewygodnego busa. Całe przedramię miał odrętwiałe, podobnie nogi. Zaczął się rozciągać i wdychać łapczywie świeże, rześkie powietrze. Włosy ułożone na żel już dawno oklapły, pod oczami miał bardzo widoczne sińce, które normalnie nauczył się maskować odrobiną korektora, do tego zapadnięte policzki i trupioblada twarz. Z pewnością nie wyglądał atrakcyjnie, ale i nie było nikogo, kto miałby go podziwiać.
- Idę… ten… - Ashley rozglądał się dookoła.
- Ja też. W drugą stronę – wybuchnął śmiechem.
- Tylko mi się nie zgubcie! – zawołał za nimi CC.
Zero zabudowań, zero ruchu na drodze, zero zasięgu, zero nawigacji. Gorzej być nie mogło. Ewentualnie mogło zabraknąć paliwa, żeby było zabawniej, ale o tym pomyślał i miał w bagażniku pełną bańkę, a do tego Jake gdzieś tankował.
Szedł wzdłuż jezdni, w nadziei że cokolwiek mu się przypomni. Bywał tu wiele razy, ale zawsze leciał samolotem i odbierano go z lotniska. Był jednak prawie pewny, że tędy wiodła droga. Najbliższe lotnisko było oddalone o pięćdziesiąt kilometrów i to chyba między innymi ten odcinek pokonywało się samochodem.
- I co? GPS w głowie jakoś pomógł? – Ashley zrównał się z jego krokiem. – Powinienem był obudzić cię wcześniej. Minąłem jakiś zjazd, ale nie było żadnej tabliczki, więc jechałem dalej, a potem pomyślałem, że może to jednak błąd.
- Jak przez mgłę kojarzę, że chyba trzeba jechać tędy, a potem jest tablica… Albo i nie.
- Telefony całkowicie nam padły. Nie działa ani jeden i nie mamy mapy. Zdajemy się na ciebie, CC. Po prostu jedźmy, aż natrafimy na jakieś miasto. Najwyżej nadłożymy drogi.
To było najsensowniejsze wyjście. Wrócili do samochodu, o który opierał się Andy. Rzucił im pytające spojrzenie, więc wyjaśnili zamiar jechania dalej. Kiwnął głową na zgodę i wsiadł, podobnie jak oni. Za kółkiem usiadł CC, teraz wszystko było w jego rękach.
Dochodziła czwarta, kiedy na horyzoncie zaczęły migać budynki. Jechali nie więcej niż godzinę. W miarę jak się zbliżali, pojawiało się coraz więcej drzew. Christian odetchnął z ulgą i przekazał najlepszą wiadomość ostatnich dwóch dni – byli na miejscu. Przed samym wjazdem do miasteczka skręcił w polną drogę prowadzącą do lasu, informując, że miejsce ich zakwaterowania znajduje się na obrzeżach pod samym lasem.
Las, do którego niby wjeżdżali, okazał się raczej mały i już po chwili znów za oknami mieli pola. Słońce wypuszczało pierwsze promienie, które raziły w oczy, a jednocześnie przyjemnie było na nie patrzeć. Szczególnie tu – na otwartej przestrzeni, gdzie wielka ognista kula pokazywała się w całej swojej okazałości.
Po prawej stronie zauważył sporych rozmiarów piętrowy dom wykonany z drewna, tylko dach był pokryty brązową dachówką. Budynek miał duży ganek. Pale drzewne podtrzymywały zadaszenie, płotek był przepięknie zdobiony kwiatowymi wzorami, a na balustradzie ustawiono doniczki z czerwonymi kwiatami. Była też ławeczka i stoliczek, najwyraźniej przygotowane dla osób, które lubiły pijać kawę na świeżym powietrzu. Okna były kwadratowe z drewnianymi ramami; w jednych były firany, w innych nie. Całość prezentowała się naprawdę pięknie.
CC wjechał na podwórko ogrodzone płotem, w tym samym kolorze drewna co dom i zaparkował nieopodal jabłoni. Wyskoczył szczęśliwy i dumny. O tak, miał powód do dumy. Cały zespół dotarł na miejsce bez większych komplikacji i to była jego zasługa.
Kiedy wszyscy wysiedli, z domu wyszła kobieta, odziana w długi do ziemi biały szlafrok w kwieciste wzory, z szeroko rozpostartymi ramionami. Miała bardzo długie, ciemnobrązowe loki; mimo pomarszczonej twarzy o ciemnej karnacji, widać było, że w młodości była przepiękną kobietą.
- Christian – wymówiła imię perkusisty miękko, z całą miłością świata, po czym zamknęła go w ramionach. – Jak dobrze cię znów widzieć. – Odsunęła się od niego i zlustrowała od stóp do głów z uśmiechem na twarzy, a następnie zwróciła się do całej reszty. - Witajcie w Sunbeam! Cieszę się, że już dojechaliście. Biegnijcie od razu do pokoi i kładźcie się spać, bo wyglądacie na mocno zmęczonych.
- Skąd wiedziałaś, kiedy będziemy? – zapytał zaskoczony CC.
- Intuicja – powiedziała tajemniczo. – Na górze po prawej są pokoje dla was. Wybierzcie, które chcecie. Oczywiście mogę też każdemu zaproponować oddzielny pokój.
- Dziękuję, Angela, dogadamy się sami. – CC posłał jej wdzięczny uśmiech, który odwzajemniła.
Zaprowadził przyjaciół do środka. Skierowali się w prawy korytarz, a później na kręte schody, które o dziwo nie skrzypiały, jak to zwykle bywa z drewnianymi schodami. Miały inną wadę – były pomalowane substancją, która je nabłyszczała, a jednocześnie sprawiała, że stawały się niebezpiecznie śliskie.
- To jak? Pięć, dwa, dwa i jeden, jeden i cztery, czy dwa i trzy? – CC podał możliwe opcje rozkładu w pokojach.
- Dwa i trzy, ty śpisz ze mną, bo zamierzam dokonać krwawej masakry, jeśli nie odpowiesz mi na kilka pytań – zadecydował Andy.
- Miło było cię poznać, stary. – Ashley przytulił Christiana. – Jak coś, to krzycz. Może zdążymy cię uratować.
- Wątpię – powiedział z udawanym smutkiem CC i skierował się do drzwi po lewej, przed którymi wisiał numerek oznaczający liczbę łóżek. Reszta weszła do pokoju naprzeciwko, przed zamknięciem drzwi mówiąc jeszcze „dobranoc”.
Andy ściągnął kurtkę, pod którą miał zwykły czarny T-shirt, i rzucił ją niedbale na podłogę. Potem pozbył się butów i paska do spodni ozdobionego ćwiekami. Runął jak długi na łóżko pod oknem i zanurzył twarz w puchowej poduszce pachnącej polnymi kwiatami. Po chwili jednak uniósł się na łokciach, żeby zaczerpnąć powietrza. Wszystko tu pachniało drewnem, lasem, żywicą. Żyjąc w Los Angeles zatrutym spalinami, niemal zapomniał, jak to jest oddychać świeżym powietrzem.
Podłożył ręce pod głowę i odwrócił się do Christiana, który poprawiał sobie poduszkę.
- Kim jest Angela? – zadał pierwsze pytanie.
- Stara, dobra przyjaciółka mojej mamy. Gdy byłem młodszy, spędzaliśmy tu z rodzicami wakacje, czasem Święta. Teraz odwiedzam ją podczas dłuższych przerw, ale ostatnio jakoś dawno tu nie byłem. Angela jest dla mnie jak druga matka.
- Gdzie dokładnie jesteśmy?
- Stany Zjednoczone, stan Montana, miasteczko Sunbeam – wyrecytował mężczyzna. – To niewielkie miasteczko, ale na tym właśnie polega cała jego magia.
- Dlaczego powiedziałeś, że to miejsce, o którym Bóg nie zapomniał? – Ziewnął, czując ogarniające go zmęczenie.
- Kiedy myślisz o krajach w Azji, gdzie toczą się wojny, to chyba masz prawo stwierdzić, że Bóg zapomniał o tamtejszych ludziach. Kiedy myślisz o Los Angeles, w którym jedna połowa to zepsute gwiazdy albo ludzie, którzy chcą nimi być, a druga to bezdomni, którym się nie udało, masz prawo zastanowić się, czy Bóg interesuje się ludźmi. I wreszcie myślisz o takim malutkim Sunbeam, gdzie ludzie żyją, jakby byli jedną wielką rodziną, nikt cię nie ocenia na podstawie liczby tatuaży, kolczyków, muzyki, której słuchasz. Sunbeam jest wyjęte z czasoprzestrzeni, jest jakby oddzielnym światem. Tu Bóg opiekuje się ludźmi.
- Nieźle, CC. Nie wiedziałem, że potrafisz się tak rozmarzyć – zażartował i przymknął oczy, gdyż nie dawał już rady utrzymać ciężkich powiek.
- Jest jeszcze jedna sprawa. Angela nie jest tu sama, ma có… - Spojrzał na przyjaciela, który leżał z zamkniętymi oczami, a jego oddech był spokojny i równomierny. – No to dobranoc.

No wreszcie dojechali! Pewnie cieszycie się tak, jak ja. XD
Ponieważ jutro jest niezwykły dzień, wstawiam dziś rozdział, żebyśmy już zaczynali się cieszyć.
Do następnego!
Erato


5 | dodaj komentarz

  1. Świetny rozdział :)
    Miło się go czytało.
    Podoba mi się ten gif.
    Pozdrawiam i czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, że wreszcie dojechali :)
    Pięknie powiedziane o tej opiece Bożej nad ludźmi. Ja też uważam, że zdecydowanie o niektórych zapomniał...
    Dlaczego jutro jest niezwykły dzień? Bardzo mnie to ciekawi.
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne rozdziały, które już pewnie będę czytać "on tour" albo w przerwie w nowej pracy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć! Chciałam zaprosić Cię do odwiedzenia naszej szabloniarnii Land-of-grafic. Oferujemy szeroka gamę szablonów w galerii, można też zamówić u nas szablon taki, jaki chcesz, wszystko oczywiście za darmo ;)
    Mówią, że nie szata zdobi człowieka, jednak pierwsze wrażenie zawsze się liczy. Spraw swojemu blogowi nowy wygląd, zamów u nas szablon, nie pożałujesz! Zapraszamy:
    www.land-of-grafic.blogspot.com

    Pozdrawiamy, załoga LOG

    OdpowiedzUsuń
  4. *widzi gif*
    Ej, on przed chwilą był w kolorze!
    *przygląda się mu*
    *klika na niego*
    Ej, ale serio, on był kolorowy!
    *minuty mijają*
    O lol, trzeba tylko na niego najechać #jaki młot #Rebel Yell zgłębia tajniki internetu

    Ja też się cieszę, że dojechali.

    Cholera, nie. Ja myślałam na początku, że to będzie NY z klubami nocnymi, striptizerkami... A tutaj Sunbeam ze starą babką na czele ubraną w szlafrok.

    Ale najbardziej niepokoi mnie przed przedostatnie zdanie. O nie. Tylko nie to. Nie będzie żadnej wakacyjnej miłości. Nie będzie zdradzania Juliet. Nie będzie rywalizacji i kłótni z Ashem. O nie.

    To tyle na dziś, muszę jeszcze odrobić polski. Jak widzisz, nie tylko z blogami mam opóźnienie.
    Take care,
    Rebel Yell

    OdpowiedzUsuń
  5. Lubie ten gif, tylko szkoda, że w tym wywiadzie Andy troszu 'wcina' się CC'emu :/

    OdpowiedzUsuń