Tumany kurzu wzniecone przez kopyta rumaków wreszcie opadły. Niszczyciel
ściągnął cugle, próbując okiełznać narowistego konia, który za nic nie chciał
stać spokojnie. Zagrzebywał piach, jakby przygotowywał się do szarży. Zapewne
by nastąpiła, gdyby byli zwyczajnymi wojownikami. Nie byli. Nie potrzebowali
ogromnej armii ani mieczy. To wszystko było na pokaz, dla udowodnienia potęgi i
wzbudzenia strachu.
Cienie wyszły im na spotkanie. Nie
było nawet setki, ale wiedział, że gdyby doszło do starcia ze zwykłymi ludźmi,
dziesięć Cieni wystarczyłoby, aby pokonać tysiące mężczyzn. Uśmiechnął się
złośliwie. Czy naprawdę sądzili, że niecała setka Ceni powstrzyma ich lub
chociaż opóźni atak? Nie wiedział, kim do końca jest, lecz zdawał sobie sprawę
z mocy, która w nim była.
Spojrzał przez ramię. Pustynia jak
okiem sięgnąć. Palące słońce i jałowa kraina, w której nie ostało się nawet
jedno drzewo. Ale wiedział, że nie są sami. Za nimi stała mała armia, ukryta za
zasłoną powietrzną. Może czterystu mężczyzn, którzy mieli zająć się sprzątaniem
po walce. Miał nadzieję, że nikt dziś nie zginie. Armia była naprawdę mała, nie
mogli tracić kolejnych osób, dopóki nie wygrają. Ha, jak gdyby wojna miała się
kiedyś skończyć. Cienie były od zawsze i nigdy nie znikną. Będą się stale
odradzać, próbując odzyskać skradzioną władzę. Miał jednak nadzieję, że nie
nastąpi to za jego życia.
- Wszyscy wyglądają tak samo, nie
trudno będzie ich pokonać. Nadszedł nasz czas.
- Do dzieła, Wojowniku Młodości –
odpowiedział przywódcy. Właściwie nie pamiętał, dlaczego zgodził się go
słuchać, służyć mu, wspierać… Było w nim coś takiego, co rozkazywało zgiąć
kolano i oddać pokłon. Choć pewnie gdyby doszło między nimi do walki, to on by
wygrał. Był nazywany Niszczycielem nie bez powodu.
Zeskoczył z konia, jak pozostała
czwórka, i zacisnął pięści. Czuł moc płynącą w żyłach, czuł pulsowanie ziemi,
czuł się żywy. Spojrzał wyzywająco na Cienie, które kurczowo ściskały swoje
długie, ostro zakończone piki. Czy to możliwe, by Strach odczuwał strach? O
tak, wiedzieli, kim są i zdawali sobie sprawę z tego, co mogą. A czy byli aż
tak głupi, by wystawić nieliczną armię?
- Nieważne. – Prorok położył dłoń na
jego ramieniu. – Potem będziemy myśleć, teraz działajmy.
Był porywczy. Lecz trzeba przyznać,
że jego działania były na swój sposób zaplanowane i zwykle wszystko się
udawało. Cóż, był prorokiem i choć się do tego nigdy nie przyznał, zapewne miał
szósty zmysł. Potrafił przewidzieć pewne rzeczy, wyczuć je. A teraz czuł
zwycięstwo i wszyscy o tym wiedzieli. Oni też je czuli. Nie potrafili czytać w
myślach tak jak on, ale żyli ze sobą wystarczająco długo.
- Bądź huraganem. – Prorok spojrzał
na maga powietrza, a ten skinął głową i rozciągnął ramiona na boki.
Zakręcił nadgarstkami i nagle zerwał
się porywisty wiatr, wzniecając kurz. Otoczył ich wir powietrza, a mag zniknął.
Huragan.
Cienie cofnęły się. O to chodziło. Dezorientacja.
Buchnęło gorącem i nagle dokoła wirującej masy powietrza pojawił się
pierścień ognia. To miało skutecznie odgrodzić Cienie, które, jak już wcześniej
mieli okazję się przekonać, bały się wojownika
pobłogosławionego ogniem, jak nazywały Jinxxa.
- Nie wszyscy to Cienie. – Usłyszał głos Proroka, który zwracał się do
Żałobnika.
- Zamrozić czy zagotować?
- Cokolwiek. Chcę, żeby lała się krew.
Prorok sięgnął za siebie, bowiem na plecach miał przytroczony miecz. Nie
władał żadnym żywiołem jak reszta, ale za to potrafił świetnie władać bronią.
Miecz był przedłużeniem jego ramienia. Spojrzał w prawo, gdzie stał Niszczyciel
i skinął na niego.
Mężczyzna wziął rozbieg i nagle uderzył zaciśniętą pięścią w ziemię,
wywołując potężny wstrząs, któremu Cienie nie mogły się oprzeć. Jednocześnie
uderzyło na nie powietrze i ogień. Fala była tak potężna, że wrota runęły, choć
początkowo sądzili, że będą musieli włożyć dużo siły w wyważenie ich. Cienie
rozmyły się w powietrzu. Niestety nie wiadomo było, czy zginęły, czy uciekły.
Prawdziwe Cienie nie posiadały ciała, ale działała na nie magia i miecz
Niszczyciela zakrzywiony na kształt błyskawicy. Nie wiadomo, skąd go miał. On
po prostu był od zawsze.
Wicher ustał i mag znów się pojawił. Pierścień ognia kontrolowany przez
Jinxxa nadal ich otaczał. Przed nimi leżały ciała. Spalone lub rozerwane na
strzępy. Część sprzymierzeńców Cieni podnosiła się i stawała do walki. Jake
uniósł ręce przed siebie i naprężył wszystkie mięśnie. To trwało może sekundę,
nim trzy osoby po prostu wybuchły. Gorąca krew rozbryzgała się na wszystkie
strony, plamiąc także Proroka, który stał na przodzie. Żałobnik skierował wzrok
na następną grupę osób. Te jednak pozostały w jednym kawałku. Przynajmniej
dopóki sztywne nie zderzyły się z ziemią. Kryształki lodu natychmiast roztopiły
się na wypalonej słońcem ziemi.
Przeszli między szczątkami nie zwracając na nie uwagi, nie czując ani grama
współczucia. Nie czując nic. Kiedyś to byli ludzie, którzy zostali przymuszeni
do służenia w armii Cieni, ale to ich nie obchodziło. Zdrajcy rodzaju ludzkiego
musieli ponieść karę.
Siedziba Cieni była masywnym, kamiennym budynkiem bez okien. W środku
panował mrok, dopóki Jinxx nie zrobił pochodni ze swoich rąk. Prorok nie
odczuwał strachu. To oni powinni się bać. Wiedział, czego chce i po kogo idzie.
Przy okazji rozmyślał o tym, co stało się z armią Cieni. Nigdy nie odpuszczały
tak łatwo. Musiały czegoś strzec, dlatego nie stawiły się wszystkie. Nie
sądził, by stchórzyły i po prostu ukryły się w siedzibie. Nie podobało mu się
tu, lecz nie miał wyjścia. Wędrowali tu wiele miesięcy, a póki co żaden
zwiadowca nie wrócił z informacjami. Znajdowali się na pustyni na styku
czterech stron świata, a to był jedyny stały budynek, w którym mogli znaleźć
żywność i wodę, których zaczynało brakować. Jake nie mógł ot tak wytwarzać
wody. Mógł ją wyciągać spod ziemi i oczyszczać, ale ta kraina była tak
zniszczona, że stracili nadzieje na znalezienie większego źródła. Czekała ich
śmierć głodowa. To musiało być dziś. Dziś musieli pokonać Satru, by jutro
sprowadzić tu armię.
- Andy. – Ktoś złapał go za ramię. Zmrużył oczy, próbując dostrzec coś w
ciemności. Jinxx i Jake znacznie się oddalili. Wiedział jednak, kto go trzyma. Jego
oczy zaszły mleczną mgłą. Miał wizję.
- Mamy się zatrzymać?
- Góra. Nie. Dół. W dole. Pod ziemią. Kule.
Zatrzymaj się.
Tę moc naprawdę lubił. Bez względu na odległość mógł przekazywać dowolnej osobie
swoje myśli. Żałował, że nikt nie może mu odpowiedzieć, ale to i tak sprawdzało
się przy przekazywaniu tajnych planów.
- Idziemy w dół – nakazał czekającemu na niego Jinxxowi.
- Jakieś schody? – zapytał Jake. – CC?
CC tupnął nogą. Nawet niezbyt mocno, ale wystarczyło, by ziemia się
rozstąpiła i uformowała schody, po których spokojnie zeszli bezpośrednio do
pomieszczenia, w którym czekała armia. Nie tylko Cienie, ale i ludzie. Z
bronią. Nie jakimiś mieczami, lecz z prawdziwą bronią.
- Poddaj się, Proroku. – Przed szereg żołnierzy wyszedł młody mężczyzna w
długiej do ziemi czarnej szacie. – Uklęknij, a dożyjesz jutrzenki.
- Zabawne. Chciałem powiedzieć to samo. – Przekrzywił lekko głowę w prawo.
– Ludziom daruję życie, Cienie odejdą, a wy dożyjecie starości w lochu. Niech
stracę, ale będę łaskawy.
- Co możesz zrobić, Proroku? Nie masz żadnych mocy. Twój przyjaciel Huragan
dmuchnie na mnie? – zakpił.
Prorok rozejrzał się dyskretnie. Stali w kręgu wrogów z bronią w dłoniach,
którzy mierzyli do nich, gotowi w każdej chwili oddać strzał. Zbyt wielu,
pomyślał.
- Moi przyjaciele wyjdą – oznajmił nagle. – Twoi też. Zabijesz mnie sam, tu
i teraz. Ale nie chcę, żeby oni to widzieli.
- Nie wyjdziemy – zaoponował szybko Jinxx. – Nie…
- Wyjdziecie – warknął, nawet na niego nie patrząc.
Metal jest z ziemi.
- Jesteś Prorokiem i nie wiedziałeś, że to misja samobójcza? – Mężczyzna
cofnął się za szereg. – Żałosne… Strzelać!
Huknęło ze wszystkich stron. Zdążył się zorientować i osłonić Ashley’a
przed pierwszymi pociskami. Kule opadły na ziemię, nie zraniwszy go. Reszta
nagle zawisła w powietrzu.
- Metal jest z ziemi – odezwał się CC, wyginając palce w różne strony, co
powodowało deformację metalowych kul. – Nie wiedziałeś? Żałosne.
Rozpostarł palce i kule natychmiast cofnęły się, zatrzymując się dopiero… w
ciałach. Żołnierze padli i pozostał tylko owy mężczyzna w długiej szacie.
Strach malował się na jego twarzy, co bardzo zadowoliło Proroka. Podszedł do
niego i uniósł swój miecz do jego gardła. Patrząc mu prosto w oczy, wykonał
szybkie, precyzyjne, płytkie cięcie. Krew wypłynęła z rany. Miłego umierania. To może potrwać.
Mężczyzna padł na ziemię, kurczowo ściskając gardło i próbując zatamować
krwotok. Czekała go powolna śmierć w cierpieniach.
CC w tym czasie pchnął następne drzwi. Nie drgnęły, więc uderzył w nie
pięścią. Zadrżały. Oparł o nie spokojnie dłonie i skupił się. Wdech i wydech.
Kamienne wrota zaczęły pękać, aż skruszyły się. Kiedy opadł kurz przeszli nad
gruzami i stanęli przed chowającym się mężczyzną. Był blady, policzki miał
zapadnięte, a włosy czarne i idealnie zaczesane.
Prorok bez zastanowienia rzucił się na niego.
- Nie! –krzyknął Satru. – Obiecałeś mi wieczność, kiedy twój bękarci syn i
jego Dzicy Jeźdźcy przejmą władzę! Upominam się o to!
- Ty naprawdę jesteś szalony – stwierdził Prorok i zatopił ostrze w ciele
mężczyzny.
Czarna krew zbrukała jego ręce aż do łokci. Wstał z klęczek i spojrzał na
przyjaciół. Jinxx wymierzał kule ognia w zdawałoby się przypadkowe miejsca, ale
kiedy przyjrzał się uważniej, zauważył, że w całym pomieszczeniu chowają się
Cienie. Wyszarpnął miecz z ciała Satru i schował go do pochwy na plecach.
Odwrócił się do Niszczyciela, a ten rzucił mu swój miecz, który zręcznie
złapał. Ostrze zabłysło na krótką chwilę bladoczerwonym blaskiem.
~*~
Rozchylił poły namiotu i wszedł do środka. Na drugim końcu siedziała
dziewczyna o włosach białych jak śnieg, którego od dawna nikt nie widział,
odziana w delikatny, niemal przezroczysty różowy materiał, który służył jej za
sukienkę, lecz w rzeczywistości bardziej przypominał narzutę. Klęczała na
piętach, a w małych dłoniach trzymała owoc. Usta miała zwilżone sokiem.
Błękitne oczy patrzyły na niego z radością, ale i strachem.
Zmrużył oczy i rozejrzał się. Na niskim stole po prawej stronie stały misy
z najróżniejszymi owocami i bakaliami. Ponownie spojrzał na dziewczynę, która
wciąż przyglądała mu się z wyczekiwaniem.
- Mów - rozkazał szorstko.
- Caius wrócił - odparła cichym, melodyjnym głosem, tak słodkim i kojącym,
jakiego nie miał żaden człowiek. - Przywiózł prezenty.
- Twój brat raczył się pojawić?
Zabrzmiało to pogardliwie, lecz tak naprawdę spadł mu kamień z serca. Caius
zebrał kilkoro najlepszych wojowników i wyruszył na zwiady. Nie dawał znaku
życia od trzech miesięcy, a teraz wrócił i najwyraźniej miał informacje, na
które wszyscy czekali z utęsknieniem, odkąd zaczęli wędrówkę z wypalonego
południa, gdzie wyschły wszystkie rzeki i umarły rośliny.
Podszedł niespiesznie do dziewczyny. Uklęknął obok niej, znacznie górując
nad jej drobną posturą.
- Rozmawiałaś z nim? - Zaprzeczyła ruchem głowy. - Szkoda, że nie wszyscy
są tacy grzeczni jak ty. Możesz zapytać.
Domyślał się, co powie. Nie zwykł zaglądać w jej myśli, bo nie chciał
stresować jej jeszcze bardziej, ale też dlatego, że nie chciał znać jej myśli
na swój temat.
- Udało się - powiedziała.
To go lekko zaskoczyło. Przyjrzał jej się uważnie.
- Skąd wiesz?
- Uśmiechasz się mimowolnie. Nie krzyczysz i nie krwawisz, więc walka
musiała być prosta, bo widzę tylko krew innych - odparła szczerze.
Pogłaskał ją po bladym policzku, na co uśmiechnęła się. Nachylił się
jeszcze bardziej i złożył na jej pełnych, zaróżowionych ustach długi pocałunek,
przy okazji spijając z nich sok brzoskwini. Dzięki temu smakowały słodziej niż
zwykle, a wokół niej roztaczał się piękny, owocowy zapach, choć zwykle
pachniała kwiatami, przypominając mu, że powinien mieć nadzieję na lepsze
jutro.
- Tak, udało się - wymruczał w jej usta, kiedy rozchyliła wargi,
pozwalając, by ich języki się dotknęły. - Wiesz, na co teraz mam ochotę?
- Na mnie? - zapytała, wypuszczając z dłoni niedojedzoną brzoskwinię i
obejmując go za kark.
- Na długą kąpiel...
- Och - wyrwało jej się, a na policzki wstąpił rumieniec zażenowania.
- ... z tobą - dokończył, a podwinąwszy materiał sukni, położył dłoń na jej
udzie. Drugą dłoń oparł na jej biodrze.
Popchnął ją delikatnie, teraz dominując całkowicie. Wyrzucił z myśli kąpiel.
Weźmie ją tu i teraz. Bez względu na to, że ma na sobie zaschniętą krew, pot i
kurz. Wiedział, że Rhaella nie piśnie ani słówka, jeśli jej na to nie pozwoli.
Właściwie potem zacznie jęczeć, ale wtedy nie będzie ją obchodził jego wygląd.
Na jego nieszczęście nie zdążył nawet podwinąć do końca jej sukni, kiedy
poły namiotu rozchyliły się i do środka zajrzała bujna czupryna.
- Panie, Cai... Wybacz, panie.
Chłopak wycofał się przerażony, zauważywszy Proroka wiszącego nad
białowłosą dziewczyną.
Andy westchnął, zrobiwszy nachmurzoną minę.
- Bądź gotowa, kiedy wrócę. - Ucałował dziewczynę w czoło i podniósł się.
Kiedy wyszedł na zewnątrz, chłopak przestępował z nogi na nogę. Rozważał,
czy uciec. Gdzieś w głębi jego umysłu czaiła się myśl o samobójstwie. Poziom
strachu osiągnął apogeum, gdy zobaczył Proroka.
- Jest piękna, prawda? - zapytał ten jak gdyby nigdy nic.
- Tak, panie. To znaczy nie. Nigdy jej nie widziałem dokładnie, bo się nie
przyglądam wedle z rozkazem, ale ludzie mówią, że jest najpiękniejszą kobietą
na ziemi, więc pewnie mają rację - wyrzucił z siebie na jednym wdechu, nie
patrząc w górę.
- Jest najpiękniejsza. I jest też moją żoną, a ja jestem zazdrosnym mężem.
Potem nie powiedział już nic. Skierował się do dużego namiotu pośrodku
obozu. Wszedł do środka, gdzie czekali jego towarzysze, Caius i kilka zaufanych
osób, które można by rzec - pełniły funkcję generałów, gdy ich potrzebowano.
- Mam nadzieję, że nie przerwaliśmy ci w niczym ważnym. - Caius brzmiał
całkiem poważnie, lecz nie domyślał się, w czym mógł przerwać Prorokowi.
Nie, spokojnie. Właśnie miałem zamiar przelecieć twoją
siostrę.
Uśmiechnął się złośliwie, co nie umknęło uwadze reszty obecnych. Caius
odchrząknął nerwowo i wymamrotał, że dobrze znów być wśród swoich. Nikt mu nie
uwierzył, ale też nikt nie zamierzał tego kwestionować. Prawda była taka, że
kiedy armia Proroka dotarła do ostatniej ostoi na południu, w której i tak nikt
nie przetrwałby za długo, Caius w rozpaczy błagał o życie. Wiedział, co Andy
zamierza zrobić - złupić wszystko, co cenne, zabrać pożywienie i pozwolić
swojej armii na gwałty i morderstwa. Jedyne, co go ratowało, to niewielki
oddział wojowników i zgromadzone zapasy jedzenia, o których wiedział tylko on.
Wtedy Prorok prychnął z pogardą.
- I tak wezmę wszystko siłą, jeśli nie oddasz mi tego dobrowolnie. Nie masz
niczego, co mógłbyś mi zaoferować.
Rhaella była ostatnią deską ratunku. Zaoferował własną siostrę w zamian za
ocalenie życia. To budziło w Andym swego rodzaju odrazę. Chciał wyśmiać Caiusa
i ściąć go na miejscu, ale wtedy ją zobaczył i zmienił zdanie. Rhaella była
zbyt delikatna, by zrobić jej krzywdę, a poza tym chciał ją mieć przy sobie. Ot
tak, bo wiedział, że jeden raz nie zaspokoi jego żądzy. Bała się go i wcale nie
chciała tego małżeństwa, lecz posłusznie złożyła przysięgę, a potem grzecznie
położyła się na łożu i czekała. Nie pozwoliła mu jedynie całować swoich ust.
- Dlaczego nie?
- Bo to wyraz miłości, a ja...
- Nigdy mnie nie pokochasz, a masz zbyt piękne usta, bym mógł się im
oprzeć. Ale dziś niech ci będzie.
Uszanował jej obyczaj i nawet nie dotykał jej ust. Aż po kilku tygodniach
sama spojrzała na niego z wyczekiwaniem. Pamiętał, jak przejechała kciukiem po
jego wargach, a potem objęła go za kark i przyciągnęła lekko do siebie.
Oszczędził jej brata i ludzi. Była kimś w rodzaju księżniczki. Wywodziła
się z bardzo starego rodu i znała historię o początku ziemi. Caius również był
bardzo inteligentny i miał autorytet. Okazało się, że jego życie było warte
więcej, niż można się było spodziewać.
Ale i tak go nie lubił. Wciąż miał go za człowieka, który sprzedał
barbarzyńcy własną siostrę. Przypominał mu o tym przy każdej okazji, bo
wiedział, że gryzie go sumienie. Lubił też udawać przed nim, że ma Rhaellę za
kartę przetargową, zakładniczkę, rzecz.
- Andy! - Ashley uderzył go mocno w żebra.
- Co? - warknął, rozmasowując bolące miejsce.
- Skup się teraz.
- Tak jak mówiłem - zaczął Caius - na zachodzie nie ma nic. Nieliczne grupy
rebeliantów, ale pozbyliśmy się ich. Za to na wschodzie... Dwa tygodnie Drogi
stąd jest miasto. Prawdziwe, żywe miasto, gdzie pod dostatkiem jest wody, są
drzewa i zwierzęta.
- Vert - wtrącił Jake. - Jedyne miasto wolne od Cieni. Satru trzymał tam
swoją rodzinę. Nie sądziłem, że to tak blisko.
- To stamtąd udało mi się przywieźć trochę jedzenia. Ludzie nie zwracali na
nas uwagi. Przedstawiliśmy się jako wędrowcy z północy. Gdybyśmy zdobyli to
miasto...
Wszyscy patrzyli wyczekująco na Proroka. Siedziba Cieni była ich celem od
samego początku, a teraz mieli z niej zrezygnować? Z drugiej strony - wizja
osiedlenia się w Vert była kusząca. Krążyły pogłoski o tym mieście, że jest
najpiękniejsze ze wszystkich, jakie kiedykolwiek istniały. Może tam nareszcie
zaznaliby choć odrobiny spokoju. Potrzebowali odpoczynku, czasu i miejsca na zregenerowanie
sił, przegrupowanie się. Mieli też dość ciągłego podróżowania po pustyni, a w
Vert była roślinność.
- Jutro zburzymy siedzibę Cieni i ruszymy na Vert - odezwał się Andy po
chwili milczenia.
Miał wrażenie, że Cienie coś ukrywają, chronią coś lub kogoś. Być może
siedziba była też źródłem ich mocy. Na wszelki wypadek lepiej było ją zniszczyć.
Nie chciał przekazywać wojownikom przykrych wieści o dalszej wędrówce, ale
jeśli odpowiednio dobierze słowa, zdoła ich przekonać, by poszli z nim na drugi
koniec świata.
~*~
W namiocie było duszno. Kiedy wszedł, na środku stała wanna wypełniona gorącą
wodą. Obok stała Rhaella w przezroczystej narzucie i nalewała do wody jakiegoś
płynu.
Uśmiechnął się z zadowoleniem. Zaczął zrzucać z siebie ubrania, a kiedy
ostatnia bransoleta wylądowała na podłodze, podszedł do dziewczyny i zsunął z
niej lekki materiał. Podał jej dłoń i pomógł wejść do wanny, po czym sam do
niej wszedł. Uczucie było cudowne. Rozluźnił się i popatrzył na żonę, która
uśmiechała się do niego. Jednak szybko spuściła wzrok i zajęła się moczeniem
białych włosów. Jego były całkowicie czarne, jej zaś natura pożałowała
pigmentu.
Sięgnął przed siebie i przyciągnął ją, sadzając sobie na kolanach.
Pocałował jej mokrą szyję raz. Potem drugi. Odchyliła głowę, prosząc o więcej.
- Masz rację, kąpiel później.
Zsunął ją z kolan, wyszedł z wanny, następnie wyciągnął dziewczynę i na
rękach zaniósł ją do lektyki, która służyła im za łoże. Położył ją delikatnie
na poduszkach.
Wyczuła, że to dobry moment na zadawanie pytań. Prorok był w świetnym
humorze.
- Kiedy zamieszkamy w siedzibie Cieni?
- Nigdy - odparł, zgarniając mokre kosmyki z jej twarzy. - Caius odkrył
miasto dwa tygodnie drogi stąd. To Vert i tam zamieszkamy. Jutro zburzymy
siedzibę.
- A czy... - zawahała się, ale kiwnął zachęcająco głową. - A czy mogę jutro
pojechać z tobą, żeby obserwować ostateczne zwycięstwo i twoją potęgę?
To go doprawdy uradowało. Pycha nie była jego wielką wadą, bo, prawdę
mówiąc, rzadko się przejawiała. Jednak uwielbiał być podziwiany, uwielbiał
pokazywać swoją potęgę, choć wiadomo było, że to Niszczyciel wszystkim się
zajmie.
- Tak, umiłowana. Będziesz patrzeć, jak burzy się to, co wcześniej burzyło
innych.
Jeden dzień opóźnienia, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Pisałam to wszystko, mając 39 stopni gorączki i początkowo miała to być tylko długa scena erotyczna, ale ostatecznie troszkę zmieniłam koncepcję. Oczywiście wykorzystałam uniwersum Legion of the Black, możecie się tu też dopatrzyć odrobinki Gry o Tron, czy mitologii. Pewnie gdybym to kontynuowała, wyjaśniłabym to i owo.
Liczę na szczere opinie.
Erato
Wow. Podoba mi się ta historia.
OdpowiedzUsuńJest taka inna niż te wszystkie obecne dziś w internecie.
Czekam na więcej takich :)
Myślałam, że Bulletproof to nazwa rozdziału i nie rozumiałam, co się dzieje. Na początku myślałam, że chłopacy wyszli szukać Andy'ego i Christiana i, że to wszystko dzieje się w głowie Biersacka, a później pomyślałam, że to może być "indiański sen Asha" XD
OdpowiedzUsuńŚwietnie to napisałaś. Kurczę, teraz narobiłaś mi ochoty na Legion Of The Black! Aż sobie jutro obejrzę.
Podoba mi się, jak przedstawiłaś tutaj Andy'ego. Taki a'la Jeff The Killer, tylko mniej brutalny. Musiał wyglądać zajebiście w tej krwi...
Kończę, lecę oglądać CC'ego jeżdżącego zdalnie sterowaną toaletą XD
Take care,
Rebel Yell