Informacja!

Tytuł: Last Rites
Autor: Erato
Rozdziały: 19

Zabraniam kopiowania czegokolwiek bez mojej zgody!

czwartek, 9 lutego 2017

Bulletproof



Tumany kurzu wzniecone przez kopyta rumaków wreszcie opadły. Niszczyciel ściągnął cugle, próbując okiełznać narowistego konia, który za nic nie chciał stać spokojnie. Zagrzebywał piach, jakby przygotowywał się do szarży. Zapewne by nastąpiła, gdyby byli zwyczajnymi wojownikami. Nie byli. Nie potrzebowali ogromnej armii ani mieczy. To wszystko było na pokaz, dla udowodnienia potęgi i wzbudzenia strachu.
  Cienie wyszły im na spotkanie. Nie było nawet setki, ale wiedział, że gdyby doszło do starcia ze zwykłymi ludźmi, dziesięć Cieni wystarczyłoby, aby pokonać tysiące mężczyzn. Uśmiechnął się złośliwie. Czy naprawdę sądzili, że niecała setka Ceni powstrzyma ich lub chociaż opóźni atak? Nie wiedział, kim do końca jest, lecz zdawał sobie sprawę z mocy, która w nim była.
  Spojrzał przez ramię. Pustynia jak okiem sięgnąć. Palące słońce i jałowa kraina, w której nie ostało się nawet jedno drzewo. Ale wiedział, że nie są sami. Za nimi stała mała armia, ukryta za zasłoną powietrzną. Może czterystu mężczyzn, którzy mieli zająć się sprzątaniem po walce. Miał nadzieję, że nikt dziś nie zginie. Armia była naprawdę mała, nie mogli tracić kolejnych osób, dopóki nie wygrają. Ha, jak gdyby wojna miała się kiedyś skończyć. Cienie były od zawsze i nigdy nie znikną. Będą się stale odradzać, próbując odzyskać skradzioną władzę. Miał jednak nadzieję, że nie nastąpi to za jego życia.
  - Wszyscy wyglądają tak samo, nie trudno będzie ich pokonać. Nadszedł nasz czas.
  - Do dzieła, Wojowniku Młodości – odpowiedział przywódcy. Właściwie nie pamiętał, dlaczego zgodził się go słuchać, służyć mu, wspierać… Było w nim coś takiego, co rozkazywało zgiąć kolano i oddać pokłon. Choć pewnie gdyby doszło między nimi do walki, to on by wygrał. Był nazywany Niszczycielem nie bez powodu.
Zeskoczył z konia, jak pozostała czwórka, i zacisnął pięści. Czuł moc płynącą w żyłach, czuł pulsowanie ziemi, czuł się żywy. Spojrzał wyzywająco na Cienie, które kurczowo ściskały swoje długie, ostro zakończone piki. Czy to możliwe, by Strach odczuwał strach? O tak, wiedzieli, kim są i zdawali sobie sprawę z tego, co mogą. A czy byli aż tak głupi, by wystawić nieliczną armię?
  - Nieważne. – Prorok położył dłoń na jego ramieniu. – Potem będziemy myśleć, teraz działajmy.
  Był porywczy. Lecz trzeba przyznać, że jego działania były na swój sposób zaplanowane i zwykle wszystko się udawało. Cóż, był prorokiem i choć się do tego nigdy nie przyznał, zapewne miał szósty zmysł. Potrafił przewidzieć pewne rzeczy, wyczuć je. A teraz czuł zwycięstwo i wszyscy o tym wiedzieli. Oni też je czuli. Nie potrafili czytać w myślach tak jak on, ale żyli ze sobą wystarczająco długo.
  - Bądź huraganem. – Prorok spojrzał na maga powietrza, a ten skinął głową i rozciągnął ramiona na boki.
  Zakręcił nadgarstkami i nagle zerwał się porywisty wiatr, wzniecając kurz. Otoczył ich wir powietrza, a mag zniknął.
Huragan.
Cienie cofnęły się. O to chodziło. Dezorientacja.
Buchnęło gorącem i nagle dokoła wirującej masy powietrza pojawił się pierścień ognia. To miało skutecznie odgrodzić Cienie, które, jak już wcześniej mieli okazję się przekonać, bały się wojownika pobłogosławionego ogniem, jak nazywały Jinxxa.
- Nie wszyscy to Cienie. – Usłyszał głos Proroka, który zwracał się do Żałobnika.
- Zamrozić czy zagotować?
- Cokolwiek. Chcę, żeby lała się krew.
Prorok sięgnął za siebie, bowiem na plecach miał przytroczony miecz. Nie władał żadnym żywiołem jak reszta, ale za to potrafił świetnie władać bronią. Miecz był przedłużeniem jego ramienia. Spojrzał w prawo, gdzie stał Niszczyciel i skinął na niego.
Mężczyzna wziął rozbieg i nagle uderzył zaciśniętą pięścią w ziemię, wywołując potężny wstrząs, któremu Cienie nie mogły się oprzeć. Jednocześnie uderzyło na nie powietrze i ogień. Fala była tak potężna, że wrota runęły, choć początkowo sądzili, że będą musieli włożyć dużo siły w wyważenie ich. Cienie rozmyły się w powietrzu. Niestety nie wiadomo było, czy zginęły, czy uciekły. Prawdziwe Cienie nie posiadały ciała, ale działała na nie magia i miecz Niszczyciela zakrzywiony na kształt błyskawicy. Nie wiadomo, skąd go miał. On po prostu był od zawsze.
Wicher ustał i mag znów się pojawił. Pierścień ognia kontrolowany przez Jinxxa nadal ich otaczał. Przed nimi leżały ciała. Spalone lub rozerwane na strzępy. Część sprzymierzeńców Cieni podnosiła się i stawała do walki. Jake uniósł ręce przed siebie i naprężył wszystkie mięśnie. To trwało może sekundę, nim trzy osoby po prostu wybuchły. Gorąca krew rozbryzgała się na wszystkie strony, plamiąc także Proroka, który stał na przodzie. Żałobnik skierował wzrok na następną grupę osób. Te jednak pozostały w jednym kawałku. Przynajmniej dopóki sztywne nie zderzyły się z ziemią. Kryształki lodu natychmiast roztopiły się na wypalonej słońcem ziemi.
Przeszli między szczątkami nie zwracając na nie uwagi, nie czując ani grama współczucia. Nie czując nic. Kiedyś to byli ludzie, którzy zostali przymuszeni do służenia w armii Cieni, ale to ich nie obchodziło. Zdrajcy rodzaju ludzkiego musieli ponieść karę.
Siedziba Cieni była masywnym, kamiennym budynkiem bez okien. W środku panował mrok, dopóki Jinxx nie zrobił pochodni ze swoich rąk. Prorok nie odczuwał strachu. To oni powinni się bać. Wiedział, czego chce i po kogo idzie. Przy okazji rozmyślał o tym, co stało się z armią Cieni. Nigdy nie odpuszczały tak łatwo. Musiały czegoś strzec, dlatego nie stawiły się wszystkie. Nie sądził, by stchórzyły i po prostu ukryły się w siedzibie. Nie podobało mu się tu, lecz nie miał wyjścia. Wędrowali tu wiele miesięcy, a póki co żaden zwiadowca nie wrócił z informacjami. Znajdowali się na pustyni na styku czterech stron świata, a to był jedyny stały budynek, w którym mogli znaleźć żywność i wodę, których zaczynało brakować. Jake nie mógł ot tak wytwarzać wody. Mógł ją wyciągać spod ziemi i oczyszczać, ale ta kraina była tak zniszczona, że stracili nadzieje na znalezienie większego źródła. Czekała ich śmierć głodowa. To musiało być dziś. Dziś musieli pokonać Satru, by jutro sprowadzić tu armię.
- Andy. – Ktoś złapał go za ramię. Zmrużył oczy, próbując dostrzec coś w ciemności. Jinxx i Jake znacznie się oddalili. Wiedział jednak, kto go trzyma. Jego oczy zaszły mleczną mgłą. Miał wizję.
- Mamy się zatrzymać?
- Góra. Nie. Dół. W dole. Pod ziemią. Kule.
Zatrzymaj się. Tę moc naprawdę lubił. Bez względu na odległość mógł przekazywać dowolnej osobie swoje myśli. Żałował, że nikt nie może mu odpowiedzieć, ale to i tak sprawdzało się przy przekazywaniu tajnych planów.
- Idziemy w dół – nakazał czekającemu na niego Jinxxowi.
- Jakieś schody? – zapytał Jake. – CC?
CC tupnął nogą. Nawet niezbyt mocno, ale wystarczyło, by ziemia się rozstąpiła i uformowała schody, po których spokojnie zeszli bezpośrednio do pomieszczenia, w którym czekała armia. Nie tylko Cienie, ale i ludzie. Z bronią. Nie jakimiś mieczami, lecz z prawdziwą bronią.
- Poddaj się, Proroku. – Przed szereg żołnierzy wyszedł młody mężczyzna w długiej do ziemi czarnej szacie. – Uklęknij, a dożyjesz jutrzenki.
- Zabawne. Chciałem powiedzieć to samo. – Przekrzywił lekko głowę w prawo. – Ludziom daruję życie, Cienie odejdą, a wy dożyjecie starości w lochu. Niech stracę, ale będę łaskawy.
- Co możesz zrobić, Proroku? Nie masz żadnych mocy. Twój przyjaciel Huragan dmuchnie na mnie? – zakpił.
Prorok rozejrzał się dyskretnie. Stali w kręgu wrogów z bronią w dłoniach, którzy mierzyli do nich, gotowi w każdej chwili oddać strzał. Zbyt wielu, pomyślał.
- Moi przyjaciele wyjdą – oznajmił nagle. – Twoi też. Zabijesz mnie sam, tu i teraz. Ale nie chcę, żeby oni to widzieli.
- Nie wyjdziemy – zaoponował szybko Jinxx. – Nie…
- Wyjdziecie – warknął, nawet na niego nie patrząc.
Metal jest z ziemi.
- Jesteś Prorokiem i nie wiedziałeś, że to misja samobójcza? – Mężczyzna cofnął się za szereg. – Żałosne… Strzelać!
Huknęło ze wszystkich stron. Zdążył się zorientować i osłonić Ashley’a przed pierwszymi pociskami. Kule opadły na ziemię, nie zraniwszy go. Reszta nagle zawisła w powietrzu.
- Metal jest z ziemi – odezwał się CC, wyginając palce w różne strony, co powodowało deformację metalowych kul. – Nie wiedziałeś? Żałosne.
Rozpostarł palce i kule natychmiast cofnęły się, zatrzymując się dopiero… w ciałach. Żołnierze padli i pozostał tylko owy mężczyzna w długiej szacie. Strach malował się na jego twarzy, co bardzo zadowoliło Proroka. Podszedł do niego i uniósł swój miecz do jego gardła. Patrząc mu prosto w oczy, wykonał szybkie, precyzyjne, płytkie cięcie. Krew wypłynęła z rany. Miłego umierania. To może potrwać.
Mężczyzna padł na ziemię, kurczowo ściskając gardło i próbując zatamować krwotok. Czekała go powolna śmierć w cierpieniach.
CC w tym czasie pchnął następne drzwi. Nie drgnęły, więc uderzył w nie pięścią. Zadrżały. Oparł o nie spokojnie dłonie i skupił się. Wdech i wydech. Kamienne wrota zaczęły pękać, aż skruszyły się. Kiedy opadł kurz przeszli nad gruzami i stanęli przed chowającym się mężczyzną. Był blady, policzki miał zapadnięte, a włosy czarne i idealnie zaczesane.
Prorok bez zastanowienia rzucił się na niego.
- Nie! –krzyknął Satru. – Obiecałeś mi wieczność, kiedy twój bękarci syn i jego Dzicy Jeźdźcy przejmą władzę! Upominam się o to!
- Ty naprawdę jesteś szalony – stwierdził Prorok i zatopił ostrze w ciele mężczyzny.
Czarna krew zbrukała jego ręce aż do łokci. Wstał z klęczek i spojrzał na przyjaciół. Jinxx wymierzał kule ognia w zdawałoby się przypadkowe miejsca, ale kiedy przyjrzał się uważniej, zauważył, że w całym pomieszczeniu chowają się Cienie. Wyszarpnął miecz z ciała Satru i schował go do pochwy na plecach. Odwrócił się do Niszczyciela, a ten rzucił mu swój miecz, który zręcznie złapał. Ostrze zabłysło na krótką chwilę bladoczerwonym blaskiem.
~*~
Rozchylił poły namiotu i wszedł do środka. Na drugim końcu siedziała dziewczyna o włosach białych jak śnieg, którego od dawna nikt nie widział, odziana w delikatny, niemal przezroczysty różowy materiał, który służył jej za sukienkę, lecz w rzeczywistości bardziej przypominał narzutę. Klęczała na piętach, a w małych dłoniach trzymała owoc. Usta miała zwilżone sokiem. Błękitne oczy patrzyły na niego z radością, ale i strachem.
Zmrużył oczy i rozejrzał się. Na niskim stole po prawej stronie stały misy z najróżniejszymi owocami i bakaliami. Ponownie spojrzał na dziewczynę, która wciąż przyglądała mu się z wyczekiwaniem.
- Mów - rozkazał szorstko.
- Caius wrócił - odparła cichym, melodyjnym głosem, tak słodkim i kojącym, jakiego nie miał żaden człowiek. - Przywiózł prezenty.
- Twój brat raczył się pojawić?
Zabrzmiało to pogardliwie, lecz tak naprawdę spadł mu kamień z serca. Caius zebrał kilkoro najlepszych wojowników i wyruszył na zwiady. Nie dawał znaku życia od trzech miesięcy, a teraz wrócił i najwyraźniej miał informacje, na które wszyscy czekali z utęsknieniem, odkąd zaczęli wędrówkę z wypalonego południa, gdzie wyschły wszystkie rzeki i umarły rośliny.
Podszedł niespiesznie do dziewczyny. Uklęknął obok niej, znacznie górując nad jej drobną posturą.
- Rozmawiałaś z nim? - Zaprzeczyła ruchem głowy. - Szkoda, że nie wszyscy są tacy grzeczni jak ty. Możesz zapytać.
Domyślał się, co powie. Nie zwykł zaglądać w jej myśli, bo nie chciał stresować jej jeszcze bardziej, ale też dlatego, że nie chciał znać jej myśli na swój temat.
- Udało się - powiedziała.
To go lekko zaskoczyło. Przyjrzał jej się uważnie.
- Skąd wiesz?
- Uśmiechasz się mimowolnie. Nie krzyczysz i nie krwawisz, więc walka musiała być prosta, bo widzę tylko krew innych - odparła szczerze.
Pogłaskał ją po bladym policzku, na co uśmiechnęła się. Nachylił się jeszcze bardziej i złożył na jej pełnych, zaróżowionych ustach długi pocałunek, przy okazji spijając z nich sok brzoskwini. Dzięki temu smakowały słodziej niż zwykle, a wokół niej roztaczał się piękny, owocowy zapach, choć zwykle pachniała kwiatami, przypominając mu, że powinien mieć nadzieję na lepsze jutro.
- Tak, udało się - wymruczał w jej usta, kiedy rozchyliła wargi, pozwalając, by ich języki się dotknęły. - Wiesz, na co teraz mam ochotę?
- Na mnie? - zapytała, wypuszczając z dłoni niedojedzoną brzoskwinię i obejmując go za kark.
- Na długą kąpiel...
- Och - wyrwało jej się, a na policzki wstąpił rumieniec zażenowania.
- ... z tobą - dokończył, a podwinąwszy materiał sukni, położył dłoń na jej udzie. Drugą dłoń oparł na jej biodrze.
Popchnął ją delikatnie, teraz dominując całkowicie. Wyrzucił z myśli kąpiel. Weźmie ją tu i teraz. Bez względu na to, że ma na sobie zaschniętą krew, pot i kurz. Wiedział, że Rhaella nie piśnie ani słówka, jeśli jej na to nie pozwoli. Właściwie potem zacznie jęczeć, ale wtedy nie będzie ją obchodził jego wygląd.
Na jego nieszczęście nie zdążył nawet podwinąć do końca jej sukni, kiedy poły namiotu rozchyliły się i do środka zajrzała bujna czupryna.
- Panie, Cai... Wybacz, panie.
Chłopak wycofał się przerażony, zauważywszy Proroka wiszącego nad białowłosą dziewczyną. 
Andy westchnął, zrobiwszy nachmurzoną minę.
- Bądź gotowa, kiedy wrócę. - Ucałował dziewczynę w czoło i podniósł się.
Kiedy wyszedł na zewnątrz, chłopak przestępował z nogi na nogę. Rozważał, czy uciec. Gdzieś w głębi jego umysłu czaiła się myśl o samobójstwie. Poziom strachu osiągnął apogeum, gdy zobaczył Proroka.
- Jest piękna, prawda? - zapytał ten jak gdyby nigdy nic.
- Tak, panie. To znaczy nie. Nigdy jej nie widziałem dokładnie, bo się nie przyglądam wedle z rozkazem, ale ludzie mówią, że jest najpiękniejszą kobietą na ziemi, więc pewnie mają rację - wyrzucił z siebie na jednym wdechu, nie patrząc w górę.
- Jest najpiękniejsza. I jest też moją żoną, a ja jestem zazdrosnym mężem.
Potem nie powiedział już nic. Skierował się do dużego namiotu pośrodku obozu. Wszedł do środka, gdzie czekali jego towarzysze, Caius i kilka zaufanych osób, które można by rzec - pełniły funkcję generałów, gdy ich potrzebowano.
- Mam nadzieję, że nie przerwaliśmy ci w niczym ważnym. - Caius brzmiał całkiem poważnie, lecz nie domyślał się, w czym mógł przerwać Prorokowi.
Nie, spokojnie. Właśnie miałem zamiar przelecieć twoją siostrę.
Uśmiechnął się złośliwie, co nie umknęło uwadze reszty obecnych. Caius odchrząknął nerwowo i wymamrotał, że dobrze znów być wśród swoich. Nikt mu nie uwierzył, ale też nikt nie zamierzał tego kwestionować. Prawda była taka, że kiedy armia Proroka dotarła do ostatniej ostoi na południu, w której i tak nikt nie przetrwałby za długo, Caius w rozpaczy błagał o życie. Wiedział, co Andy zamierza zrobić - złupić wszystko, co cenne, zabrać pożywienie i pozwolić swojej armii na gwałty i morderstwa. Jedyne, co go ratowało, to niewielki oddział wojowników i zgromadzone zapasy jedzenia, o których wiedział tylko on. Wtedy Prorok prychnął z pogardą.
- I tak wezmę wszystko siłą, jeśli nie oddasz mi tego dobrowolnie. Nie masz niczego, co mógłbyś mi zaoferować.
Rhaella była ostatnią deską ratunku. Zaoferował własną siostrę w zamian za ocalenie życia. To budziło w Andym swego rodzaju odrazę. Chciał wyśmiać Caiusa i ściąć go na miejscu, ale wtedy ją zobaczył i zmienił zdanie. Rhaella była zbyt delikatna, by zrobić jej krzywdę, a poza tym chciał ją mieć przy sobie. Ot tak, bo wiedział, że jeden raz nie zaspokoi jego żądzy. Bała się go i wcale nie chciała tego małżeństwa, lecz posłusznie złożyła przysięgę, a potem grzecznie położyła się na łożu i czekała. Nie pozwoliła mu jedynie całować swoich ust.
- Dlaczego nie?
- Bo to wyraz miłości, a ja...
- Nigdy mnie nie pokochasz, a masz zbyt piękne usta, bym mógł się im oprzeć. Ale dziś niech ci będzie.
Uszanował jej obyczaj i nawet nie dotykał jej ust. Aż po kilku tygodniach sama spojrzała na niego z wyczekiwaniem. Pamiętał, jak przejechała kciukiem po jego wargach, a potem objęła go za kark i przyciągnęła lekko do siebie.
Oszczędził jej brata i ludzi. Była kimś w rodzaju księżniczki. Wywodziła się z bardzo starego rodu i znała historię o początku ziemi. Caius również był bardzo inteligentny i miał autorytet. Okazało się, że jego życie było warte więcej, niż można się było spodziewać.
Ale i tak go nie lubił. Wciąż miał go za człowieka, który sprzedał barbarzyńcy własną siostrę. Przypominał mu o tym przy każdej okazji, bo wiedział, że gryzie go sumienie. Lubił też udawać przed nim, że ma Rhaellę za kartę przetargową, zakładniczkę, rzecz.
- Andy! - Ashley uderzył go mocno w żebra.
- Co? - warknął, rozmasowując bolące miejsce.
- Skup się teraz.
- Tak jak mówiłem - zaczął Caius - na zachodzie nie ma nic. Nieliczne grupy rebeliantów, ale pozbyliśmy się ich. Za to na wschodzie... Dwa tygodnie Drogi stąd jest miasto. Prawdziwe, żywe miasto, gdzie pod dostatkiem jest wody, są drzewa i zwierzęta.
- Vert - wtrącił Jake. - Jedyne miasto wolne od Cieni. Satru trzymał tam swoją rodzinę. Nie sądziłem, że to tak blisko.
- To stamtąd udało mi się przywieźć trochę jedzenia. Ludzie nie zwracali na nas uwagi. Przedstawiliśmy się jako wędrowcy z północy. Gdybyśmy zdobyli to miasto...
Wszyscy patrzyli wyczekująco na Proroka. Siedziba Cieni była ich celem od samego początku, a teraz mieli z niej zrezygnować? Z drugiej strony - wizja osiedlenia się w Vert była kusząca. Krążyły pogłoski o tym mieście, że jest najpiękniejsze ze wszystkich, jakie kiedykolwiek istniały. Może tam nareszcie zaznaliby choć odrobiny spokoju. Potrzebowali odpoczynku, czasu i miejsca na zregenerowanie sił, przegrupowanie się. Mieli też dość ciągłego podróżowania po pustyni, a w Vert była roślinność.
- Jutro zburzymy siedzibę Cieni i ruszymy na Vert - odezwał się Andy po chwili milczenia.
Miał wrażenie, że Cienie coś ukrywają, chronią coś lub kogoś. Być może siedziba była też źródłem ich mocy. Na wszelki wypadek lepiej było ją zniszczyć. Nie chciał przekazywać wojownikom przykrych wieści o dalszej wędrówce, ale jeśli odpowiednio dobierze słowa, zdoła ich przekonać, by poszli z nim na drugi koniec świata.
~*~
W namiocie było duszno. Kiedy wszedł, na środku stała wanna wypełniona gorącą wodą. Obok stała Rhaella w przezroczystej narzucie i nalewała do wody jakiegoś płynu.
Uśmiechnął się z zadowoleniem. Zaczął zrzucać z siebie ubrania, a kiedy ostatnia bransoleta wylądowała na podłodze, podszedł do dziewczyny i zsunął z niej lekki materiał. Podał jej dłoń i pomógł wejść do wanny, po czym sam do niej wszedł. Uczucie było cudowne. Rozluźnił się i popatrzył na żonę, która uśmiechała się do niego. Jednak szybko spuściła wzrok i zajęła się moczeniem białych włosów. Jego były całkowicie czarne, jej zaś natura pożałowała pigmentu.
Sięgnął przed siebie i przyciągnął ją, sadzając sobie na kolanach. Pocałował jej mokrą szyję raz. Potem drugi. Odchyliła głowę, prosząc o więcej.
- Masz rację, kąpiel później.
Zsunął ją z kolan, wyszedł z wanny, następnie wyciągnął dziewczynę i na rękach zaniósł ją do lektyki, która służyła im za łoże. Położył ją delikatnie na poduszkach.
Wyczuła, że to dobry moment na zadawanie pytań. Prorok był w świetnym humorze.
- Kiedy zamieszkamy w siedzibie Cieni?
- Nigdy - odparł, zgarniając mokre kosmyki z jej twarzy. - Caius odkrył miasto dwa tygodnie drogi stąd. To Vert i tam zamieszkamy. Jutro zburzymy siedzibę.
- A czy... - zawahała się, ale kiwnął zachęcająco głową. - A czy mogę jutro pojechać z tobą, żeby obserwować ostateczne zwycięstwo i twoją potęgę?
To go doprawdy uradowało. Pycha nie była jego wielką wadą, bo, prawdę mówiąc, rzadko się przejawiała. Jednak uwielbiał być podziwiany, uwielbiał pokazywać swoją potęgę, choć wiadomo było, że to Niszczyciel wszystkim się zajmie.
- Tak, umiłowana. Będziesz patrzeć, jak burzy się to, co wcześniej burzyło innych.

Jeden dzień opóźnienia, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Pisałam to wszystko, mając 39 stopni gorączki i początkowo miała to być tylko długa scena erotyczna, ale ostatecznie troszkę zmieniłam koncepcję. Oczywiście wykorzystałam uniwersum Legion of the Black, możecie się tu też dopatrzyć odrobinki Gry o Tron, czy mitologii. Pewnie gdybym to kontynuowała, wyjaśniłabym to i owo.
Liczę na szczere opinie.
Erato


2 | dodaj komentarz

  1. Wow. Podoba mi się ta historia.
    Jest taka inna niż te wszystkie obecne dziś w internecie.
    Czekam na więcej takich :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślałam, że Bulletproof to nazwa rozdziału i nie rozumiałam, co się dzieje. Na początku myślałam, że chłopacy wyszli szukać Andy'ego i Christiana i, że to wszystko dzieje się w głowie Biersacka, a później pomyślałam, że to może być "indiański sen Asha" XD
    Świetnie to napisałaś. Kurczę, teraz narobiłaś mi ochoty na Legion Of The Black! Aż sobie jutro obejrzę.
    Podoba mi się, jak przedstawiłaś tutaj Andy'ego. Taki a'la Jeff The Killer, tylko mniej brutalny. Musiał wyglądać zajebiście w tej krwi...
    Kończę, lecę oglądać CC'ego jeżdżącego zdalnie sterowaną toaletą XD
    Take care,
    Rebel Yell

    OdpowiedzUsuń