Informacja!

Tytuł: Last Rites
Autor: Erato
Rozdziały: 19

Zabraniam kopiowania czegokolwiek bez mojej zgody!

wtorek, 25 lipca 2017

Divine



Niszczyciel zeskoczył na ziemię, wprawiając ją przy tym w lekkie drżenie, co odczuli wszyscy wokół. Szybko złapał za cugle narowistego konia, który, choć służył mu od dłuższego czasu, wciąż nie był do końca posłuszny. Początkowo to Prorok miał na nim jeździć, ale okazało się, że tylko Niszczyciel ma dość sił, by okiełznać zwierzę. Oddał wodze barczystemu mężczyźnie, nakazując mocno trzymać Diavolosa. Koń parsknął gniewnie, ale stał spokojnie, jakby czując powagę sytuacji.
Niszczyciel wrócił do siodła, na którym wciąż siedziała dziewczyna. Kiedy jeździec zsiadł, jej drobne ciało pochyliło się do przodu, tak że teraz leżała oparta o szyję zwierzęcia. Delikatnie chwycił ją w pasie i zsadził. Sądził, że stanie o własnych siłach, lecz osunęła się bezwładnie w jego ramionach, całkowicie tracąc przytomność. Bez wysiłku podniósł ją i skierował się do największego namiotu w miasteczku, które raczej przypominało obóz. Po drodze ignorował szepty. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, bojąc się, że wybuchnie. Złożył ciało dziewczyny na zsuniętych ze sobą skrzyniach, przykrytych kilkoma materiałami, które były teraz prowizorycznym łóżkiem. Od razu przystąpiły do niej młode kobiety, które pełniły rolę sanitariuszek. Wiedząc, że dziewczyna jest w dobrych rękach, wrócił na plac, gdzie się zatrzymali.
Teraz było tam jeszcze więcej ludzi. Słyszał płacz. Głośny, rozpaczliwy płacz. Przepchnął się przez zgromadzonych i podszedł do Żałobnika, który pochylał się nad noszami. Ciałem Proroka wstrząsały silne dreszcze. Oczy wciąż miał zamknięte i wydawał z siebie jedynie zduszone jęki. Wił się w agonii.
Niszczyciel spojrzał na Żałobnika, który pokręcił głową, przekazując tym samym, że traci nadzieję. Dał jednak znak do podniesienia noszy. Zabrali je do tego samego namiotu, w którym była dziewczyna.
- Co się stało? – Usłyszeli szept kobiety, która wcześniej zawodziła na placu. Przybiegła za nimi, a teraz padła na kolana przy Proroku.
- Nie wiemy – odparł Deviant, który chyba jako jedyny nie tracił nadziei. – Oberwał, ale coś takiego nie powinno się dziać.
- Mówiłam wam, żebyście tego nie robili. – Teraz w jej głosie wyczuwało się urazę.
- Vero jest nam potrzebna – powiedział twardo Mystic, który chodził w kółko po namiocie. – To on tego chciał.
- Powinniście go chronić! – krzyknęła, odwróciwszy się z mordem w oczach do Mystica.
- Podążamy za nim, ale nigdy nikt nie powiedział, że jest władcą, którego trzeba ochraniać – zauważył Żałobnik, który klęknął przy noszach. – Pomagamy mu, bo czujemy, że właśnie to powinniśmy robić. Chronimy się na tyle, na ile możemy. Cienie pojawiają się znikąd. Nie sądziliśmy, że będą nas gonić, nie oddalają się tak bardzo od siedziby. To był wypadek.
- To była wasza głupota – warknęła. Delikatnie odgarnęła z czoła kruczoczarne włosy Proroka. – Rób coś – nakazała, widząc, że Żałobnik nie może podjąć decyzji. Westchnął tylko, poirytowany zachowaniem kobiety.
Odsunął poły kurtki Proroka. Na koszulce widniała mokra plama i bynajmniej nie była ona z wody. Ostrożnie pociągnął materiał do góry, odsłaniając płaski brzuch mężczyzny. Pod żebrami z prawej strony widniała paskudna rana, z której obficie sączyła się krew. Kobieta wydała zduszony okrzyk.
- To nie jest zwykła rana – stwierdził Żałobnik. – Ostrze musiało być nasączone jakąś trucizną.
- Ale uzdrowisz go? – dopytał Deviant, który przez moment wstrzymywał oddech.
Żałobnik nie odpowiedział. Rozejrzał się po pomieszczeniu, aż jego wzrok natrafił na beczułkę z wodą. Wyciągnął rękę przed siebie. Płynnym ruchem palców sprawił, że woda uniosła się i w postaci wielkiego bąbelka przyfrunęła do niego. Dołączył drugą rękę i powoli rozprowadził ciecz po ciele Proroka, przykrywając je. Skupił umysł na żywiole. Woda zaczęła lekko falować i pienić się, co oznaczało, że oczyszcza ciało. Następnie skupił się już tylko na ranie. Magia wody pozwalała mu na uzdrawianie wszystkich ran, lecz tej nie mogła uleczyć. Zrezygnowany opuścił ramiona, a woda rozlała się na ziemi.
- To pramagia. Nie uzdrowię go.
- Musisz! – Do oczu kobiety ponownie napłynęły łzy. – On umrze!
W tym momencie ciało znów poczęło trząść się spazmatycznie. Żałobnik przesunął się szybko, by móc trzymać głowę nieprzytomnego między swoimi udami, chroniąc ją w ten sposób przed uderzeniami.
- Andrew, musisz się obudzić. – Deviant upadł na kolana i położył dłoń na torsie mężczyzny. – Błagam, otwórz oczy.
Niestety Prorok nadal pozostawał nieprzytomny. Jęknął cichutko. Jego ciało wygięło się w łuk i opadło bezwładnie w jednej sekundzie.
- Ma gorączkę – stwierdził Żałobnik. Przyłożył dłonie do czoła czarnowłosego i ponownie skupił całą swoją uwagę. Starał się ochłodzić jego ciało, licząc, że w ten sposób ulży nieco cierpieniom mężczyzny. – To wszystko na nic.
- Nie mów tak. – Mystic spojrzał na niego współczująco. – To silny wojownik, przetrwa to. Nie możesz się załamać. Jeśli ty stracisz nadzieję, nic nam nie pozostanie. Walcz o niego, bo jeśli uznasz go za martwego, istotnie nim będzie.
Miał rację. W takich przypadkach to Żałobnik decydował o życiu lub śmierci. Gdyby się poddał, rozpoczęłaby się żałoba, a wtedy Śmierć porwałaby Proroka. Niestety magia wody nie mogła równać się z pradawną magią, którą parały się Cienie i ich przywódca.
Ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu i zatrzymał wzrok na skrzyniach, przy których uwijały się w ciszy sanitariuszki, udając, że nie zwracają uwagi na to, co dzieje się obok. Patrząc na skrzynie, przypomniał sobie, dlaczego to wszystko w ogóle się stało. Musieli odbić Vero. Prorok pragnął ją mieć przy sobie, bo była ostatnią, która znała pramagię i była wrażliwa na moc. Stracili ją kilka tygodni wcześniej, kiedy bez ich zgody pojechała na bitwę. Chroniła słabszych swoim kosztem.
Deviant podążył wzrokiem za Żałobnikiem. Gwałtownie podniósł się z ziemi i podszedł do dziewczyny. Odprawił sanitariuszki. Przyłożył czubki palców do jej skroni i zamknął oczy.
Nie zamknęli jej w celi. Zabrali ją prosto do przywódcy.
- Ach, słodka, mała Vero. – Cmoknął. – Czy to prawda, że znasz pramagię?
Patrzyła na niego wyzywająco. Milczała. Udał, że nie irytuje go brak odpowiedzi.
- Stań po mojej stronie, pomóż mi pokonać Proroka, a dostaniesz najcenniejszy dar. Nieśmiertelność.
Przybrała kamienną minę. Analizowała coś.
- Strach boi się śmierci – oznajmiła, patrząc mu prosto w oczy i napawając się lekką paniką, którą w nich zobaczyła. – To wszystko po to, by sięgnąć po nieśmiertelność. To wyścig, mam rację? Ty albo Prorok.
Uniósł dłoń, a Vero krzyknęła. Siła wspomnienia była tak mocna, że Deviant wycofał się.
Zgromadzeni patrzyli na niego wyczekująco. Odetchnął głęboko i w skrócie opowiedział, co zobaczył. Wiedząc już, że dziewczyna nie ma żadnych groźnych ran, a jedynie kilka siniaków, Żałobnik otoczył ją wodą i oczyścił, tak jak wcześniej zrobił z Prorokiem. Jej włosy odzyskały swój złocisty blask, a cera rozjaśniła się, zniknęły też siniaki spowodowane najprawdopodobniej żelaznymi uściskami. Magia wody oczyściła także umysł dziewczyny, który najbardziej ucierpiał. Powoli otworzyła błękitne oczy.
- Vero, jak się czujesz? – zapytał szybko Deviant, bojąc się, że może ona w każdej chwili ponownie stracić świadomość.
- Dobrze – wyszeptała ochrypłym od krzyku głosem. Z wdzięcznością popatrzyła na Żałobnika, wiedząc, że to dzięki niemu. – Gdzie Andy?
Żałobnik przesunął się, aby mogła zobaczyć ciało leżące na noszach. Wydała z siebie dziwny dźwięk, który prawdopodobnie był okrzykiem przerażenia. Mimo nalegań, by leżała, podniosła się i powłócząc nogami, podeszła do mężczyzny.
- Andy… - Ujęła jego twarz w swoje dłonie, ku wielkiemu niezadowoleniu drugiej kobiety, która wciąż przy nim czuwała. – Uzdrowiłeś go? – To pytanie było skierowane do Żałobnika, choć na niego nie patrzyła.
- Ostrze było z trucizną stworzoną za pomocą pramagii – odparł. Moja moc nic nie da, a ty jesteś zbyt słaba, by cokolwiek zrobić.
To jednak nie powstrzymało jej przed wypowiedzeniem kilku słów w niezrozumiałym języku, aby sprawdzić, co dzieje się z Prorokiem.
Cios. Precyzyjne cięcie. Prorok syknął.
- Witaj, Vero.
Rozejrzała się, poszukując źródła głosu. Dostrzegła w ciemności postać w długiej szacie z kapturem. Wydał jej się znajomy, ale to przecież nie mógł być on. On był obok niej i patrzył teraz na nią zaskoczony, a jednocześnie z ulgą, widząc, że jest cała i zdrowa.
- Jesteś taka słabiutka. – Zacmokał ten w kapturze. – Wracaj do żywych, Nike, i zanieś im nadzieję.
Wciągnęła gwałtownie powietrze.
- Czy on wydał z siebie jakieś dźwięki, kiedy ja…? – zapytała.
- Jakby syknął – odpowiedział Żałobnik, przyglądając się jej z zainteresowaniem.
- On jest… - Zawahała się, nie wiedząc, jak wytłumaczyć to, co widziała. – On jest w jakimś innym świecie. Jest tam tylko ciemność. Ktoś go rani. Ma kaptur, ale głos, ruchy – mówiła coraz szybciej, czując, że kręci jej się w głowie – tak jakby Andy walczył z samym sobą, ale to nie może być prawda, bo wtedy, jestem pewna, już dawno dałby sobie radę. Ten ktoś wygląda dokładnie jak on.
Wszyscy zebrani patrzyli na nią zaskoczeni jej słowami. Nie wiedzieli, co o tym myśleć.
- Kazał mi wracać do żywych i zanieść nadzieję – dodała, po czym osunęła się na ziemię.
~*~
Splunął na czarną ziemię, po czym otarł usta lepkie od krwi.
- Dlaczego nie mogę umrzeć? – Jego głos był słaby, żałosny, ale nie zależało mu już na udawaniu niepokonanego. Chciał, by to wszystko się skończyło. – Przestań mnie uzdrawiać.
- Karmię się strachem i rozpaczą twoich przyjaciół. Ich bezsilność napawa mnie wielką radością. Dlatego pomęczę cię jeszcze. A co cię nie zabije, to cię wzmocni.
Mówiąc to, zjawił się przed nim i wbił mu sztylet dokładnie pod mostkiem. Prorok odruchowo przyłożył rękę do rany, próbując zatamować krwawienie. Nie rozumiał, dlaczego się tu znalazł. Był pośrodku niczego. Panowała tu tylko ciemność, rozjaśniana czerwonawą aurą człowieka w kapturze. Jęknął i upadł na kolana. Nie miał już siły, by stać. Śmierć mogła być wybawieniem, ale wiedział, że ona nie nadejdzie. Skupił wszystkie siły na tym, by wyciągnąć coś ze swojego oprawcy.
- Czym jesteś?
Zakładał, że to człowiek, jednak obdarzony szczególnymi mocami. Mógł go ranić i uzdrawiać, wciągnął tu Vero, po czym ją wyrzucił. Musiał więc być czarownikiem lub czymś w tym rodzaju.
Tajemniczy osobnik przykucnął przed nim i odrzucił kaptur. Chwycił Proroka za brodę i podniósł jego głowę, tym samym zmuszając go, by spojrzał mu prosto w oczy.
- Patrz na mnie, Andrew.
Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. To była jego twarz. Jedyna różnica była we włosach. Włosy tego drugiego były dłuższe i lekko pofalowane.
- Zwą mnie Enyaliosem Zabójcą. Wojną. A ty jesteś w moim więzieniu. – Przyłożył sztylet do policzka Proroka. – Od tysięcy lat tworzę najlepszych wojowników. Ty będziesz najdoskonalszym.
- Dlaczego wyglądasz jak ja? – Zadał kolejne pytanie, nie zwracając uwagi na ostatnie słowa.
- Poprawka. To ty wyglądasz jak ja. Tak się czasami dzieje. – Szybkim ruchem przeciął policzek Proroka, a ten syknął. - Śmiało, zadawaj pytania. Wiem, że masz ich sporo. Albo nie, nie męcz się. Twoje ciało musi chwilę spokojnie poleżeć. – Uśmiechnął się tajemniczo. Odszedł od niego, zabierając ze sobą nikłe światełko. – Nie musisz obawiać się F.E.A.R. To ja ich stworzyłem. Mają pilnować, by nie odrodził się kult mojego brata. Podczas gdy ja karmię się strachem, on karmi się kreatywnością i talentami.
- F.E.A.R krzywdzi moich ludzi – wychrypiał.
- Chcesz ich uratować? – Enyalios zmaterializował się przy nim. – To mnie uwolnij.
- Najpierw powiedz, czemu cię w ogóle zamknięto.
- Stworzyłem armię doskonałych wojowników. Uznano, że jest niebezpieczna i miała posłużyć mi do przejęcia władzy. Rozpętałem więc wielką wojnę, stworzyłem F.E.A.R, aby nie stracić mocy. To moja zemsta za zniszczenie Armii. Ale nikt nie wygra, walcząc w pojedynkę. Głupcy, mogli mnie zamknąć, ale nie odbiorą mi mocy, która wciąż do mnie spływa. Twoja śmierć zapewniłaby mi ogromną moc na jakiś czas, ale nie jestem pewien, czy udałoby mi się stąd wydostać, dlatego bardziej przydasz mi się żywy.
W tym momencie obok nich rozbłysło światło, oślepiając Proroka. Mrużył oczy, starając się dojrzeć, co to takiego. Kiedy wzrok przyzwyczaił się do jasności, ujrzał młodego mężczyznę. Miał złociste włosy i jasne błękitne oczy. Był równie wysoki i szczupły co on i jego sobowtór.
Enyalios uśmiechnął się złośliwie. Niemal natychmiast jasnowłosy rzucił w jego świetlistą kulą, która wyglądała jak małe słońce. Siła była tak duża, że mężczyzna wylądował całe metry dalej, tak że teraz praktycznie nie było go widać. W tym samym momencie Andrew zaczął krzyczeć. Czuł, jakby jego ciało płonęło, jakby odzierano go ze skóry. Wrzeszczał, wijąc się w agonii. Ból stłumił jego zmysły, ale zdołał usłyszeć przeraźliwy śmiech Enyaliosa. Po chwili ból minął. Przewrócił się na plecy i oddychał głośno. Jednocześnie zorientował się, że uleczone zostały wszystkie jego rany. Wstał i obserwował mężczyzn, nie wiedząc, co powinien zrobić.
- Nie powinieneś tu przychodzić, bracie. – Czarnowłosy spacerował leniwym krokiem. – On prawie umarł, a to dało mi siłę.
Nagle z szybkością światła rzucił sztyletem w brzuch Proroka. Ten zatoczył się do tyłu. Wyszarpnął ostrze, krzycząc przy tym. I wtedy ich usłyszał. Głosy przyjaciół, płacz kobiety. Choć nie wiedział, jak to się dzieje, czuł rezygnację Żałobnika, wiedział, że traci on nadzieję. Spojrzał pytająco na Enyaliosa, który miał zamknięte oczy i jakby całym swoim ciałem wchłaniał te głosy. A kiedy podniósł powieki, jego źrenice błyszczały niczym dwa rubiny. Wyciągnął rękę przed siebie i zacisnął dłoń w pięść. Jasnowłosy uniósł się do góry i chwycił za gardło.
- Jeśli mnie uwolnisz, przywrócisz równowagę na świecie. Ponadto obiecuję, że w miejscu, w którym zamieszkasz, zapanuje wieczysty pokój. F.E.A.R przestanie nękać ludzi. Tysiące istnień w twoich rękach, Proroku.
- Nie słuchaj go! – Blondyn upadł nagle na ziemię, ale szybko się podniósł i rzucił się na Enyaliosa.
- Musisz połączyć się z Vero – krzyczał czarnowłosy, odparowując kolejne ataki. – Idź do siedziby, jest tam ostatnia kapłanka mojej matki!
Starli się niczym dwaj giganci. Wzajemnie ranili się światłem. Czerwonym i złotym. Domyślał się, że mogą rzucać jakieś zaklęcia, lecz nie używali do tego słów. Moc po prostu w nich była. W rękach jasnowłosego pojawił się łuk, a na plecach pełen kołczan. Nim Enyalios zdążył do niego podbiec, wypuścił strzałę, która trafiła prosto w serce. Mężczyzna upadł na kolana.
– Słuchaj mnie, Proroku. Wszystko, co ci powiedział, jest kłamstwem. On nie dotrzymuje obietnic. Jeśli go uwolnisz, rozpęta jeszcze większą wojnę, która pochłonie jeszcze więcej istnień. Pozostaw bogom, co boskie i zajmij się swoimi przyziemnymi sprawami. Trzymaj się z daleka od Vero.
Znów rozległ się przeraźliwy śmiech. Enyalios, odzyskawszy siły, zmaterializował się za Prorokiem i wbił mu sztylet w prawy bark, wchłaniając dzięki temu moc.
- Vero jest kluczem do twojej mocy. Złącz się z nią, a staniesz się najpotężniejszym wojownikiem na świecie. Przysięgam…
Nagle coś się zmieniło. Nadal pozostawał w ciemności, ale dwaj mężczyźni zniknęli. Czuł, jakby coś popychało go do tyłu. Krzyczał. Wydawało mu się, że spada.
- Andy!
Ktoś szarpnął jego ciałem. Otworzył oczy i usiadł gwałtownie, co nie było dobrym posunięciem. Jęknął z bólu. Znajome dłonie Żałobnika popchnęły go do tyłu, zmuszając do położenia się. Pokręcił głową i dotknął bolącego barku. Czuł, że po plecach spływa mu krew. Żałobnik pomógł mu ostrożnie zdjąć kurtkę. Rozdarł koszulkę i odrzucił ją na bok.
- Nie było jej wcześniej – stwierdził zaskoczony.
- Jake, błagam – wyszeptał.
Po chwili poczuł chłodną wodę, która zabliźniła ranę i zniwelowała ból. Jake sprawdził też jego bok, ale okazało się, że wielka rana całkowicie zniknęła. Andrew położył się na prośbę Devianta i oddychał spokojnie, próbując ułożyć sobie wszystko w głowie. Nie było mu to jednak dane, bowiem nagle wszyscy zaczęli zasypywać go pytaniami.
- Nic tam nie było. Tylko ciemność, pustka.
- Nicość – wtrąciła Vero, która siedziała po turecku, trzymając w dłoniach grubą księgę. Widział ją już wcześniej. Były w niej spisane wszystkie legendy i mity. – Byłeś pośrodku Nicości, która znajduje się w Tartarze. To więzienie dla buntowników i zdrajców. – Kim był ten w kapturze?
- Powiedział, że nazywają go Enyaliosem Zabójcą. Wojną.
Wszyscy zgromadzeni wstrzymali oddechy. Podczas nieobecności Proroka, Vero i Deviant studiowali wszystkie jej księgi, szukając jakichkolwiek informacji o człowieku objawiającym się w czarnej długiej szacie, posiadającym błękitne oczy i długie czarne włosy.
- Jak bardzo w dupie jesteśmy? – odezwał się w końcu Deviant. Andrew patrzył na niego pytająco. – To bóg wojny. Sądziłem, że to tylko głupie historyjki, no ale… Czego chciał?
- Chciał, żeby go uwolnić. W zamian obiecał pozbyć się F.E.A.R, a tam, gdzie zamieszkam, zapanuje wieczysty pokój. – Mówiąc to, nie patrzył nikomu w oczy, co nie uszło uwadze Devianta. – Potem pojawił się jakiś drugi, tyle że miał jasne włosy. Nazwał go bratem.
- Apollo. – Vero pokiwała głową. – Co robili? Walczyli? – Potwierdził.
- F.E.A.R ma blokować wyznawców Apolla, by nie mógł czerpać mocy, bo wtedy słabnie. Enyalios karmi się strachem, rozpaczą i brakiem nadziei. Oraz najwyraźniej moim bólem.
- Czekaj, czyli F.E.A.R jest jakby po stronie Enyaliosa. – Mystic mrużył oczy, jak zawsze, gdy się zastanawiał. – I ty też jesteś po jego stronie.
- Tego nie powiedziałem. Po prostu zaproponował korzystny układ.
- Czegoś nam nie mówisz – stwierdził Deviant, przypatrując mu się uważnie. – Co jeszcze ci obiecał?
- Władzę. – Niszczyciel, który do tej pory przez cały czas milczał, podszedł do noszy. Prorok ponownie usiadł. – Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze albo władzę.
- Powiedział mi, jak obudzić moją moc – wyznał Prorok. – Powiedział, że stanę się najpotężniejszym wojownikiem na świecie. Nie zależy mi na tym tak bardzo, tylko nie chcę żyć ze świadomością, że musicie mnie ciągle osłaniać.
- Ależ kochanie – zaczęła kobieta, która klęczała przy nim nieprzerwanie – są właśnie po to…
- Nie – przerwał jej. – Mogę zyskać moc, ale nie muszę nikogo uwalniać.
To dało im do myślenia. Wszak Enyalios nie powiedział nic na temat sposobu wyciągnięcia go z Nicości. To by oznaczało, że Prorok musi sam znaleźć sposób. Jeśli go jednak nie znajdzie, bóg nie będzie miał możliwości odegrania się na nim. A przynajmniej nie bezpośrednio. Miał siłę i moc, prawdopodobnie mógł kontaktować się z kimś na ziemi, ale sam nie był w stanie wpływać na jej losy.
- Dobrze, to się może udać – powiedział Mystic, po chwili zastanowienia. – Co musisz zrobić?
- Połączyć się z Vero. – Spojrzał na dziewczynę, lecz z jego twarzy nie dało się nic odczytać. – Jesteś kluczem.
Niszczyciel wciągnął ze świstem powietrze, natomiast Vero drgnęła niespokojnie.
- Powiedział ci, jak się połączyć? Macie zmieszać krew? Wypowiedzieć razem jakieś słowa?
- Nie, powiedział tylko, że mamy się połączyć. Czemu wy dwoje macie takie dziwne miny?
- Czy mi się wydaje, że dobrze rozumiem, czy naprawdę dobrze rozumiem? – Deviant patrzył to na Niszczyciela, to na Vero, która pokiwała głową. – Och…
- O co chodzi? – zapytał lekko poirytowany Prorok, lecz nikt nie chciał mu odpowiedzieć.
- Dobra, ja powiem – westchnął Deviant. – Połączenie oznacza zespolenie duszy i ciała, a to według podań zawartych w mądrych książkach Vero, odbywa się tylko podczas ślubu i… No wiesz. Nocy poślubnej, że tak powiem.
            W namiocie zapanowała cisza. Atmosfera była niezwykle gęsta, dlatego Deviant nerwowo zaczął bawić się powietrzem, tworząc lekki wiaterek. Miał nadzieję, że to nieco ochłodzi zebranych, ale niestety. Wszyscy zastygli w bezruchu. Pierwszy ocknął się Prorok. Wstał z ziemi, przetarł twarz i odszedł od grupy. Żałobnik wyszedł, tłumacząc, że musi zajrzeć do innych rannych osób. Mystic podniósł dłonie w geście poddania i wycofał się z namiotu bez słowa.
            - Nie zrobisz tego, prawda? – Blondynka, która wytrwale czuwała przy Proroku, wstała wreszcie z klęczek. Stanęła za nim i położyła mu dłoń na ramieniu. – Kochanie?
            - Jeśli dzięki temu będę mógł ochraniać moich ludzi…
            Nie potrafił jej spojrzeć w oczy. Była wierna, przywiązana do niego. Obiecał jej wspólną przyszłość, a teraz wyrzekał się jej, by posiąść moc. Nie chciał patrzeć, ale wiedział, że do jej oczu napłynęły łzy. Zaczęła się cofać, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. W końcu usłyszał łopot materiału, kiedy wybiegła.
            Odwrócił się do pozostałych w pomieszczeniu. Niszczyciel miał nieprzenikniony wyraz twarzy, Deviant nadal nerwowo bawił się kulą wiatru, udając, że nic nie widzi i nic nie słyszy, Vero siedziała zgarbiona na skrzyniach. Chciał jej coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Pytanie, czy za niego wyjdzie, byłoby najżałośniejszą rzeczą na świecie. Na szczęście to ona odezwała się pierwsza.
            - Nie mogę, Andrew. – Spojrzała na niego przepraszająco. – Nie chcę, abyś porzucił swoją miłość. Nie chcę jej mieć na sumieniu. Nie potrafiłabym spojrzeć na siebie…
            - Biorę wszystko na siebie – przerwał jej delikatnie. – To tylko formalność.
            - Nie, Andy, nie rozumiesz. – W kącikach jej oczu zebrały się łzy. – Na sam ślub mogłabym się zgodzić, ale na… Nie, nie chcę nawet o tym myśleć. Wybacz.
            Otarła oczy i ruszyła do wyjścia. Na drodze stanął jej Niszczyciel. Zmarszczyła brwi, zaskoczona jego zachowaniem. Nie patrzył jednak na nią. Odwróciła się. Prorok miał groźną, zdecydowaną minę.
            - To ty mi wybacz, Vero.
            Niszczyciel zakrył jej usta dłonią, a drugą wyczarował żelazne kajdanki.
~*~
Deviant osłonił oczy przed palącym słońcem, by lepiej przyjrzeć się siedzibie F.E.A.R. Miał mieszane uczucia co do tego całego planu Proroka, ale w końcu zarzekał się, że wie, co robić i to jedyna słuszna droga, by przywrócić równowagę na świecie. Ludzie ginęli masowo w walkach z Cieniami, poza tym byli wycieńczeni życiem na pustyni. Brakowało jedzenia i było coraz mniej wody. Żałobnik wyciągał ją spod ziemi i oczyszczał, ale przez to nie można było uprawiać roślin. Czekała ich śmierć głodowa, jeśli nie dotrą do jakiejś oazy. Zaczynali jednak tracić nadzieję na znalezienie domu.
Prorok zatrzymał konia w bezpiecznej odległości od wrót, tak by mieć odrobię przewagi, gdyby musieli uciekać. Wcześniej wysłał do F.E.A.R kruka z krótkim liścikiem, w którym poprosił o spotkanie. Właściwie nie prosił. Wyznaczył godzinę. Teraz oczekiwał niecierpliwie, aż przywódca Cieni raczy się pojawić.
Wrota otwarły się. Kilkanaście Cieni wyszło z mroku. Żałował teraz, że nie poprosił Mystica, by z nimi pojechał. Co prawda Niszczyciel mógł wznieść skalne ściany, przez które Cienie nie mogłyby się przebić, ale ogień niszczył je trwale, tak że nie mogły się potem odrodzić. Nie odczuwał jednak strachu z ich powodu. Podniósł podbródek, pokazując, że gardzi nimi. Diavolos szarpnął łbem, dając znak, że znudziło go bezczynne stanie w miejscu. W tym samym momencie z wnętrza siedziby wyszedł młody mężczyzna. Miał długie, kruczoczarne włosy i bladą cerę. Z tej odległości nie widzieli dokładnie jego oczu, ale Prorok wiedział, że są niebieskie. Niebieskie i zimne.
- Gdzie człowiek z wiecznie ubrudzoną gębą i wysoką fryzurą? – Deviant patrzył na czarnowłosego z błądzącym na ustach uśmieszkiem. Nie wyglądał on zbyt groźnie.
- William ma inne obowiązki. Chciałeś się widzieć z przywódcą. – Zwrócił się do Proroka.
- Tak, z przywódcą – warknął. – A kim ty jesteś?
- Zwą mnie Horror. Terror. Lęk. Strach. Mord – wyliczał powoli swoje imiona.
- Ładnie. – Deviant pokiwał głową z pobłażliwością. – A teraz wezwij tu swojego pana, bo nie chcemy rozmawiać z jakimś podrzędnym kapłanem.
- Ash… - Prorok syknął ostrzegawczo, domyślając się już, z kim tak naprawdę mają do czynienia.
- Kapłanem? – Mężczyzna przechylił głowę na prawo. – Jestem  j e g o  synem.
Deviant przełknął gulę w gardle. F.E.A.R było zakonem kapłanów, dzięki któremu Enyalios nie słabł nawet w więzieniu. William musiał być głównym kapłanem, ale nie przywódcą. Oni czcili Strach, a Strach stał przed nimi. I co gorsza – był bogiem.
Prorok zeskoczył ze swojego konia, a Niszczyciel poszedł w jego ślady. Znów wywołał wibracje, uderzając o ziemię. Terror spojrzał na niego z uznaniem i podziwem.
- Wejdźmy do środka, gdzie Helios nas nie dosięgnie.
Bóg odwrócił się i pomaszerował do środka, a za nim podążyły Cienie.
- Nie wiem, czy to na pewno dobry pomysł... – Prorok jednak nie słuchał Niszczyciela i ruszył za Terrorem. – Ale ty najwyraźniej wiesz lepiej – westchnął i podążył za nim, nie myśląc już nawet o dzikim Diavolosie, ale o tym, by chronić przyjaciela. Deviant dogonił ich, kiedy przekroczyli próg siedziby.
Horror poprowadził ich niezbyt szerokimi korytarzami do średniej wielkości sali, w której znajdowały się jedynie krzesła i okrągły stół. Wszystkie Cienie spotkane po drodze przyglądały im się, ale nie śmiały zrobić nawet kroku w ich stronę, gdyż ich pan trzymał wzniesioną dłoń, dając znak, by nic nie robili.
- Zaproponowałbym coś do picia, ale myślę, że odmówicie ze względu na ostrożność.
- Weszliśmy tu – zauważył Niszczyciel. – Teraz już środki ostrożności są mi obojętne.
- Pochodzisz z wielkiego rodu, Niszczycielu – powiedział Terror, zasiadając naprzeciw nich. – Jestem zaskoczony, jak świetnie poradziłeś sobie z opanowaniem tak trudnej magii.
- Dziękuję? Chyba. – Terror uśmiechnął się jedynie. – Czemu nie czujemy strachu?
- A chcecie go poczuć? Wątpię. – Oblizał spierzchnięte usta. Teraz zauważyli, że w dolnej wardze ma dwa czarne kolczyki. – Pytaj, Proroku. Wiem, że ojciec się z tobą kontaktował. Wybacz to całe zajście, ale tylko popchnięcie cię na krawędź śmierci mogło sprawić, że wciągnął cię do Nicości.
- F.E.A.R to ogólna nazwa kapłanów, którzy mają blokować kult Apolla. – To było zdanie twierdzące. Terror przytaknął. – To twoi kapłani? Strach… Ta nazwa…
- Tak – przyznał, założywszy nogi na stół. – To moi kapłani. Bóg przebywający w Nicości nie może czerpać mocy od wyznawców. Łączy nas jednak więź i im silniejszy jestem ja, tym on może czerpać więcej mocy.
- A co ze mną? Kim jestem i jaką mam w tym wszystkim rolę?
Terror przyglądał mu się przez chwilę. W końcu westchnął, wstał i zaczął krążyć po pomieszczeniu, zastanawiając się, jak najszybciej i szczegółowo zarazem wyjaśnić Prorokowi, kim jest i jakie jest jego zadanie. Wiedząc jednak, że historia tak czy inaczej będzie długa, a żeby ją lepiej zrozumieli, szczegóły nie mogą zostać pominięte, postanowił opowiedzieć wszystko od początku, ale bez zbędnych ozdobników językowych.
- Przez tysiące lat ojciec próbował stworzyć armię idealnych wojowników, którzy walczyliby dla Olimpu, gdyby zaszła taka potrzeba. Obdarował ich szczególnymi umiejętnościami, wyszkolił i poprosił Hebe o błogosławieństwo, dlatego przyjęło się nazywać ich Wojownikami Młodości. Hebe zapewniła ich ciałom wieczne piękno, wytrwałość i zatrzymała młode. Starzeją się tylko przez dwadzieścia pięć lat. Brakowało im jedynie nieśmiertelności. Niestety Gromowładny uznał, że ojciec coś planuje, dlatego nakazał zniszczyć armię. Wyrżnięto wszystkich, ale nie przewidziano tego, że ich moce są dziedziczne. Jesteś ostatnim Wojownikiem Młodości. – Spojrzał na Proroka. – Ojca uwięziono pod zarzutem planowania zdrady. Pozwólcie, że tę część pominę, bo to oddzielna lekcja historii. W mordzie Wojowników uczestniczyli niemal wszyscy, w tym Apollon. Jego zdrada zabolała najmocniej, dlatego też ojciec postanowił się zemścić. Nim go pojmano, stworzył Cienie i przekazał mi, co mam robić, by osłabić Apollona.
- Poczekaj – wtrącił Niszczyciel. – Andy ma wydostać Enyaliosa z więzienia, które znajduje się w Nicości. Dlaczego sam po niego nie pójdziesz?
- Bogom, którzy stanęli po stronie ojca lub byli podejrzani o współpracę z nim, odebrano część mocy. Mogę przebywać jedynie na ziemi i teleportować się w niewielkim kręgu. Nawet jeśli czerpię moc z ofiar i strachu ludzi, nie mogę złamać zaklęć nałożonych przez Najwyższego. Andrew jest jedynym, który może go uwolnić, jeśli obudzi swoje moce i zechce pomóc w uporządkowaniu świata.
- No a co do tego „budzenia mocy”, bo mamy z tym ogromny problem… - zaczął Deviant.
- Musisz znaleźć kobietę pochodzącą z linii Hebe i poślubić ją – mówił do Proroka. - W ten sposób zostanie odnowione jej błogosławieństwo. – Zamilkł na sekundę. Odwrócił się z lekkim uśmiechem. – Znalazłeś taką kobietę… I nie jest ona zwyczajna. Jest krzyżówką rodów Hebe i Hekate. Według starogreckich praw mąż i żona to jedno ciało i jedna dusza. Jeśli ją posiądziesz, zyskasz także jej moc, a ona twoją, jeśli jej na to pozwolisz, bo jako mężczyzna będziesz nad nią panował.
- Ja bym to przemyślał. – Deviant spojrzał na Proroka i pokiwał głową z zadowoloną miną. – A co, jeśli ona nie chce? – Znów spojrzał na boga.
Horror wzruszył ramionami, nie przejąwszy się tą sprawą. To wydawało się proste, jeśli Prorok zgodzi się uwolnić Enyaliosa. Nie miał jednak do niego zaufania. Mógł zdradzić w każdej chwili. W momencie, w którym moc się przebudzi, a Prorok nauczy się nad nią panować, stanie się najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Będzie nędzny i boski jednocześnie. Obdarzony mocą, ale śmiertelny.
- Co obiecał ci ojciec?
- Równowagę na świecie, odsunięcie Cieni od ludzi i wieczysty pokój w miejscu, w którym się osiedlę.
- Przysięgam na Styks, że tak się stanie. Wyciągnij go stamtąd, a on ogarnie ten chaos.
- Skąd ta pewność? – zapytał podejrzliwie Niszczyciel. – Czy innym bogom nie zależy na opanowaniu sytuacji? Dlaczego to właśnie Enyalios ma wszystko naprawić?
- Bogowie zostali zapomniani, nikt nie składa im ofiar, nie oddaje czci. Przez to utracili swoje moce. Bóstewka, takie jak ja, stały się silne, karmiąc się złem wyrządzanym ludziom. To ojciec nad nimi panuje i jego słuchają. Poza tym on karmi się wojną, która wciąż trwa, a to czyni go aktualnie najpotężniejszym bogiem.
Wszystko wydawało się logiczne, jasne i… Oczywiste. Nie zdziwiło ich nic, o czym opowiadał Horror. Czuli, że tak właśnie jest, że on ma rację i to, co mówi, tłumaczy obecną sytuację na świecie. Rozwiązali największą zagadkę. Teraz stanęli przed wyborem dotyczącym naprawy losów całego świata. Mogli zaufać Terrorowi i wypuścić Wojnę lub zgarnąć moc i spróbować naprawić wszystko na własną rękę. Jednak przy drugiej opcji wciąż ciążyłyby im Cienie i F.E.A.R, bo Strach raczej nie byłby zadowolony z tego, że odmówiono mu pomocy. Wybór był więc oczywisty – wszystko na jedną kartę.
Terror wiedząc już, że Nieujarzmieni podęli decyzję, choć wahają się z jej ogłoszeniem, dodał:
- Na znak dobrych chęci uwolnię wszystkich jeńców i przywrócę ich do zdrowia.
Skinął na kogoś za ich plecami, lecz kiedy odwrócili się, by zobaczyć kto to, nikogo tam nie było. Domyślili się, że był to Cień.
- Kazał mi tu przyjść, żeby uzyskać odpowiedzi, ale wspomniał też coś o ostatniej kapłance matki – dodał Prorok.
- Tak, kapłanka Hery, bogini małżeństw. Hera pozostała obojętna na sprawę Wojowników Młodości, ale go kocha, dlatego mieliśmy zadbać o to, by składano jej ofiary i oddawano cześć. Jeśli przyprowadzisz dziewczynę, zwiąże was.
- W takim razie… - Prorok wstał i przełknął. – Mamy umowę.
~*~
- Przestań urządzać żałobę na ślubie. – Deviant trącił łokciem Żałobnika, który ze smutkiem wpatrywał się w ołtarzyk, przy którym kręciła się kobieta w podeszłym wieku. – To nie było zabawne, co?
- Nie, nie bawi mnie wymuszone małżeństwo i gwałt, którego zamierza dokonać Andy – warknął.
- Może ostatecznie ją przekona. Może ona też tego chce. W końcu chodzi o losy całego świata, a nie o jego widzimisię.
- Może trzeba było pokonać F.E.A.R i załatwić wszystko mniej drastycznymi środkami. Chcieli nas pozabijać, a teraz im pomagamy – powiedział nieco głośniej, niż zamierzał.
W kłębie szarego dymu zjawił się przed nimi Horror i popatrzył na obu z zainteresowaniem.
- Kto chciał was pozabijać?
- Ty. – Żałobnik założyć ręce na piersi. – Ty, Cienie, ten cały William…
- Nigdy nie chciałem waszej śmierci. Może zbyt entuzjastycznie nie byłem nastawiony, bo robiliście wszystko, co dodaje siły Apollonowi, ale… William. – Zamyślił się.
- Facet torturował Vero, powiedział, żeby do niego dołączyła, pomogła pokonać Proroka, a wtedy uzyska nieśmiertelność – wygadał Deviant. W szaroniebieskich oczach Lęku coś błysnęło.
Odwrócił się od nich gwałtownie. Skierował się na lewo, gdzie pod filarami stał główny kapłan i nadzorował składanie ofiary Herze. Terror zacisnął palce na jego gardle i spojrzał mu prosto w przerażone oczy.
- Kto obiecał ci nieśmiertelność? – zapytał możliwie najspokojniejszym głosem, na jaki go było stać.
- Panie… - Horror zmroził go spojrzeniem, powodując tym samym wzrost uczucia strachu. – Apollo – wychrypiał.
Terror przywołał Cienie i nakazał zabrać kapłana do podziemnych lochów, które aktualnie były puste, zgodnie z obietnicą uwolnienia więźniów.
- Zrozumiesz, co to znaczy „umrzeć ze strachu”.
Zdrajcę wyprowadzono.
Po chwili do komnaty wszedł Prorok. Deviant popatrzył na niego, marszcząc brwi. Miał się przebrać w odpowiedniejszy strój, lecz wciąż miał na sobie podartą, skórzaną kurtkę, te same spodnie i wysokie buty. Ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. Prorok wzruszył tylko ramionami i uśmiechnął się, jakby naprawdę był szczęśliwy, że nie musiał się przebierać.
Podszedł od razu do kapłanki i powitał ją sztywnym skinieniem głowy. Wskazała mu miejsce, które ma zająć. Popatrzył sceptycznie na niewielką poduszkę, ale w końcu uklęknął, nie chcąc robić większych problemów. Już i tak nakrzyczał na kapłanów, którzy proponowali mu żałosny strój. Przerażeni do granic możliwości, powiedzieli, że może zostać we własnych ubraniach, co bardzo mu odpowiadało.
Nabrał powietrza, po czym wypuścił je bardzo wolno. Znienawidzi go, wiedział o tym, a mimo to postanowił ją zmusić. Tylko dla mocy. Nie, nie tylko…
Nagle wszystkie głosy ucichły. Spojrzenia zebranych skupiły się na Niszczycielu, który prowadził dziewczynę. Była boso, ubrana w cieniutką białą sukienkę, która wyraźnie była na nią za duża. Co chwilę musiała poprawiać opadające ramiączko. Patrzyła na wszystkich z przerażeniem, choć po chwili poczuła, że strach zaczyna ją opuszczać. Skierowała spojrzenie na mężczyznę o pięknej twarzy i zimnych oczach. Christian jej powiedział. Wiedziała, że to Terror we własnej osobie. A teraz najwyraźniej chciał sprawić, by poczuła się nieco pewniej. Niestety nie mógł odebrać jej uczucia żalu i zdrady, jakie żywiła do Proroka.
Niszczyciel puścił jej ramię, kiedy dotarli do ołtarzyka. Posłusznie uklękła na poduszce, choć z tyłu głowy wciąż słyszała głosik, który nakazywał jej uciekać. Tyle że nie było w tym sensu. Nawet gdyby rzuciła zaklęcie na Cienie, Deviant dogoniłby ją w mgnieniu oka. Mystic mógłby zagrodzić jej drogę ścianą ognia, Niszczyciel sprawić, by ugrzęzła w ziemi. Jedynie Żałobnik miałby dla niej tyle współczucia, by nic nie robić i pozwolić jej na próbę ucieczki.
Podniosła wzrok na Proroka, lecz on spuścił głowę. Pomyślała, że jeśli posłusznie pozwoli związać ich dusze, to coś się wydarzy i nic więcej nie będzie potrzebne. Podali sobie dłonie, a kapłanka owinęła je bogato zdobionym materiałem. Obeszła ich trzykrotnie dookoła z kadzidłem, które wydzielało intensywny zapach lilii. Przez cały ten proces śpiewała cicho w nieznanym im języku. Rozplotła węzeł, a oni natychmiast odsunęli ręce. Kapłanka wzniosła ramiona do góry i powiedziała coś głośno. Następnie spojrzała na nich i gestem pokazała, że mają wstać. Poprowadziła ich korytarzem do ostatniej komnaty. Horror i Nieujarzmieni podążyli za nimi. Komnata była jedną z niewielu, które naprawdę nadawały się do zamieszkania. Na podwyższeniu ze schodkami stało ogromne łoże z baldachimem, przykryte błyszczącą tkaniną w pawie pióra. Kapłanka nakazała im wejść na podwyższenie, a kiedy to zrobili, ponownie okrążyła ich trzy razy, szepcąc zaklęcia i modlitwy. Uśmiechnęła się na odchodne i opuściła pomieszczenie.
- To ten… - Deviant podrapał się po głowie.
- Zamilcz. – Horror obrzucił go błagalnym spojrzeniem.
- Nie możesz sprawić, by przestała się bać? – Żałobnik spojrzał na boga. Widział, że Vero drży.
- Strach jest czasami potrzebny – odparł tajemniczo Lęk. – Zastanów się, czy na pewno dobrze by się skończyło, gdyby była zbyt pewna siebie.
Skinął na Proroka i wyszedł, a pozostali zrobili to samo. Żelazne drzwi zamknęły się z hukiem.
Vero rzuciła się do ucieczki. Zrobiła zaledwie krok i zderzyła się z niewidzialną barierą. Uderzyła kilka razy w różne miejsca, ale za każdym razem jej pięść napotykała opór. W końcu wypowiedziała zaklęcie, ale nic się nie stało.
- Twoje moce tu nie działają. I zdaje się, że oboje jesteśmy tu uwięzieni, aż…
Spojrzała na Proroka z mordem w oczach, ale szybko odwróciła wzrok, zauważywszy, że zdjął kurtkę i najwyraźniej miał zamiar zdjąć także spodnie.
Po chwili wszedł na łóżko. Sięgnął do jej ramienia i przyciągnął ją, zmuszając, by usiadła. Wyrwała mu się gwałtownie, co wzmogło jego irytację. Chwycił ją w talii i położył, choć szarpała się i kopała. Złapał ją za nadgarstki i przygwoździł po obu stronach jej głowy. W jej oczach zauważył łzy.
- Nie kocham jej, rozumiesz? Była moją najlepszą przyjaciółką, przyzwyczaiłem się do niej. Któregoś dnia palnąłem, że mam nadzieję, iż będzie mi towarzyszyć do końca życia, a ona najwyraźniej potraktowała to jako oświadczyny. Przez cały czas myślałem o ludziach, nie o związkach. Ale ty nigdy nie byłaś dla mnie przezroczysta, Vero. Pokochałem cię za to, że potrafiłaś poświęcić się dla innych…
- Mówisz tak tylko teraz! – przerwała mu z gniewem, ale jej głos się załamał, a z oczu popłynęły pierwsze łzy. – Pragniesz mocy!
- Tak, ale pragnę też ciebie.
- Nie wiesz, czy to coś da. – Puściła jego wyznanie mimo uszu.
- Ty też tego nie wiesz. Musimy zaryzykować. Możemy ocalić cały świat. Nawet jeśli się nie uda, będziemy mieli zapewniony pokój tam, gdzie zamieszkamy. Opuszczą nas też Cienie…
- Nie obchodzi mnie to! – krzyczała. – Nie chcę, żeby… Nie w taki sposób. – Odwróciła głowę i wybuchła płaczem.
Puścił ją. Pogłaskał delikatnie jej policzek, kojąco szepcąc jej imię. Nagle poczuł uderzenie. Spoliczkowała go. Znów spróbowała mu się wyrwać, więc chwycił ją jeszcze mocniej i przycisnął do łoża własnym ciężarem. Nie zważając na to, że okładała go pięściami i drapała, zaczął rozdzierać jej sukienkę, bo wiedział, że dobrowolnie jej nie zdejmie. Pisnęła przerażona i teraz próbowała się zakryć.
- Zrobię to tak, czy inaczej. Im mniej się będziesz szarpać, tym mniej będzie boleć.
Wiedziała, że już przegrała. Był dużo silniejszy, szybszy i bardziej zdeterminowany. Patrząc mu prosto w oczy, wyszeptała jedno cisze, błagalne:
- Andy…
Pokręcił jednak głową. Wtulił twarz w zagłębienie jej szyi, egoistycznie myśląc o tym, że nie chce patrzeć na ból, który jej sprawi. Przesunął dłońmi po jej ramionach. Im bliżej niej był, tym silniej odczuwał bijącą od niej moc. Czuł intensywniej, widział wyraźniej kolory, słyszał nawet szybkie bicie jej serca. Delikatnie rozwarł jej palce, które kurczowo ściskały podarty materiał.

Tak to sobie wyobraziłam. Bez wyjaśniania, bez zakończenia. Lubię, kiedy czytelnik sam może zdecydować, czy postępowanie bohatera jest dobre, czy złe. Szczerze mówiąc, ja sama mam mieszane uczucia co do tego Andy'ego. Pisząc, wciąż się zastanawiałam, czy chcę, aby był pozytywny, czy negatywny. I z tego wszystkie wyszło właśnie to. Nie mam pojęcia, czy faktycznie pragnął tylko mocy, czy wykorzystał całą tę sytuację, aby zbliżyć się do Vero. Wybór pozostawiam Wam.
Love you,
Erato

1 | dodaj komentarz