Informacja!

Tytuł: Last Rites
Autor: Erato
Rozdziały: 19

Zabraniam kopiowania czegokolwiek bez mojej zgody!

piątek, 25 sierpnia 2017

Rozdział 13

Z dedykacją dla cudownej Em R.
To magiczny rozdział i niech należy do wyjątkowej osoby. 
***
Kiedy weszli do sklepu, był zachwycony widokiem. Nigdy wcześniej nie pomyślał, że w ogóle istnieją takie sklepy. Najwyraźniej ludzie z Sunbeam i okolic uwielbiali podobne imprezy. Domyślał się, że w ciągu całego roku jest ich znacznie więcej. Być może odbywają się tu jakieś zloty fanów fantastyki? Z pewnością.
     Ogromny magazyn po brzegi wypełniony był kostiumami z różnych epok i nie tylko. Były nawet peruki bohaterów Gry o tron, gdyby komuś zamarzyło się być khalem Drogo lub Daenerys Targaryen. On jednak nie szukał wymyślnych kostiumów filmowych. Zależało mu na najzwyklejszym stroju w stylu Ludwika XVI. Zdawał sobie sprawę z tego, jak wygląda i że może utopić się w zbyt wielkich pantalonach. Miał jednak nadzieję, że znajdzie coś odpowiedniego, by nie rozczarować Celeste.
     - Może w czymś pomóc? – zapytała niska kobieta o rudych włosach upiętych w idealny kok. Przyglądała mu się ciekawsko, ale nie nachalnie i uśmiechała się życzliwie.
     - Potrzebuję stroju w stylu francuskich królów – odparł. Zdawało mu się, że powinien bardziej sprecyzować odpowiedź, ale nie do końca wiedział, czyją żoną była Maria Antonia. Byłoby prościej, gdyby władcy mieli różne imiona.
     - Wielki bal u Marii Antoniny? – dopytała sprzedawczyni, na co pokiwał głową.
     Zlustrowała go od góry do dołu, po czym zniknęła między wieszakami. W tym czasie dołączyli do niego przyjaciele.
     - Gdzie wy zniknęliście? – Spojrzał na nich, marszcząc brwi.
     - Obok jest sklep muzyczny! – wytłumaczył entuzjastycznie Ashley. – Chyba kupię nowy bas na pamiątkę. Ale teraz skupmy się na balu. Pytanie zasadnicze brzmi: czy będę musiał założyć perukę?
Andy przeczesał wolno włosy, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie miał pojęcia, jakie dokładnie są wymagania. Tak się właśnie dzieje, gdy podejmuje się spontaniczne decyzje. Na szczęście z pomocą przyszła owa ruda kobieta.
     - Nie, nie będziesz musiał. – Zaśmiała się, widząc ulgę w oczach mężczyzny. – Czyżbym miała więcej osób do ubrania? Wspaniale! Chodźcie za mną. Dobierzemy wam kolory. A co do włosów to możecie związać je w luźne, opadające na plecy kucyki.
     Poprowadziła ich na sam koniec sklepu, gdzie królowała wystawa strojów z XVIII wieku. Choć żaden z nich nie był szczególnym fanem historii, musieli przyznać, że ta epoka była wyjątkowa.
Ruda kobieta poprosiła do siebie Jake’a. Zdjęła z niego miarę i zaczęła przesuwać wieszaki, w międzyczasie pytając o to, jaki kolor sobie życzy. W końcu wybrała zielono-złoty zestaw, w którym Jake prezentował się niezwykle elegancko. Następnie zajęła się Jinxxem, któremu dobrała fioletowe odcienie połączone z czarnymi elementami. Christian miał się zaprezentować w brązach i złocie, natomiast Ashley w czerni i czerwieni.
      - Właściwie to ja bym wolał kolory Ashley’a – bąknął Andy.
     -  Dla ciebie przygotowałam coś specjalnego. – Ruda kobieta, która, jak się okazało, miała na imię Gwen, uśmiechnęła się do niego tajemniczo.
     Kiwnęła palcem, by poszedł za nią. Poprowadziła go w stronę przymierzalni, wyjaśniając po drodze, że nie jest pewna, czy kostium będzie dobrze leżał ze względu na jego wysoką i szczupłą sylwetkę i dlatego musi go od razu przymierzyć. Z początku nie widział w ubraniach, które mu podała, niczego specjalnego. Wyglądały podobnie do tych, które dostali przyjaciele. Dopiero kiedy założył jasne pończochy, błękitne, obcisłe culotte, koszulę w kolorze kości słoniowej, haftowaną kamizelkę, a na to błękitny habit à la française z misternie zdobionymi haftami, złotymi obszyciami na mankietach i przy guzikach, zrozumiał, że to nie jest zwyczajny strój i on sam nie wygląda zwyczajnie. W osłupieniu patrzył w swoje odbicie w lustrze. Ocknął się dopiero, kiedy usłyszał gwizdnięcie Christiana.
     - No stary…
     Przez moment bał się, że przyjaciele zaczną się z niego nabijać i już zaczął układać w głowie plan odgryzienia im się. Jednak ku jego zaskoczeniu oni także w ciszy podziwiali jego strój. Być może postanowili się nie śmiać, bo wiedzieli, że sami będą musieli założyć coś podobnego, a może dlatego, że zwyczajnie nie widzieli nic zabawnego w tym arcydziele.
     - Naprawdę mam niebieskie oczy – powiedział pierwszą rzecz, jaka przyszła mu na myśl, aby przerwać ciszę.
     - Laski w fanfikach wiedzą, jakie masz oczy po pierwszym spotkaniu w świetle ulicznej lampy, a ty potrzebowałeś wbić się w osiemnastowieczne wdzianko, żeby to zauważyć. – Ashley podszedł do niego z uśmiechem. – Andy, nie sądziłem, że to powiem, ale wyglądasz świetnie. Łączysz stare z nowym i to jest niesamowite.
     Ashley zawsze miał zmysł estetyczny. Potrafił projektować, dobierać kolory i kształty. Dlatego jeśli już on coś chwalił, to z pewnością było to dobre. Uśmiechnął się do przyjaciela z wdzięcznością, po czym spojrzał na resztę. Oni również się uśmiechali i kiwali głowami z uznaniem.
     - Nie mogę się doczekać tego balu – przyznał Jinxx.
     Jake odwrócił się do Gwen i pokiwał głową.
     - Weźmiemy te stroje.
____________________
Ashley poklepał go po plecach.
     - Czym się stresujesz?
   - Sam nie wiem. – Wzruszył ramionami i kolejny raz potarł o siebie dłonie. – Chyba była zadowolona, kiedy dałem jej zaproszenie, ale może się rozmyśliła?
     - Głupi jesteś – prychnął mężczyzna. – Która laska nie chciałaby iść na bal? One wszystkie marzą o tym, żeby choć raz poczuć się jak księżniczka. Dlatego spędzają godziny na przygotowaniach. Będzie dobrze, Andy. Osobowość kobiety jest prosta i nieskomplikowana. U kobiety „tak” znaczy „tak”, „nie” znaczy „nie”. – Zamyślił się na chwilę. - Tylko czasami „nie” znaczy „tak”, a w wyjątkowym przypadku „nie” znaczy „może”. Natomiast „może” zawsze znaczy „może”, no tylko czasami „może” oznacza „nie”, a już od wielkiego dzwonu „może” znaczy „tak”. Przecież to jest proste, oczywiste i logiczne.
     Andy spojrzał na przyjaciela szeroko otwartymi oczyma. Próbował przetworzyć jego monolog, ale obawiał się, że musiałby to napisać na kartce, a potem rozłożyć na części pierwsze. Nie miał jednak czasu się nad tym głowić. U szczytu schodów pojawiła się Celeste. Wstrzymał oddech, choć początkowo nie zdawał sobie z tego sprawy.
     Miała na sobie typową robe à la française o dwudzielnym kroju. Spódnica spodnia była rozłożona na stelażu, który nadał kształtu jej wąskim biodrom. Na nią nałożyła suknię wierzchnią, skrojoną wraz z manteau. Rozchylona suknia wierzchnia ukazywała spódnicę, która była obficie ozdobiona pasmanterią i koronkami. Dopasowany stanik rozcięty był na całej długości. Rękawy sukni sięgały łokcia, krojone był wąsko i zakończone kolistą falbaną, wykonaną z materiału wykorzystanego na całą suknię, dodatkowo uzupełniane kilkoma rzędami engageantes. Dekolt robe à la française był prostokątny. Karczek miał zaokrągloną linię wycięcia, zachodząc wysoko na ramiona. Całość wykonana była z gładkich i wzorzystych tkanin jedwabnych w kolorach delikatnego, pastelowego błękitu i złota. Odpuściła sobie wytworną koafiurę. Włosy upięła w eleganckiego koka z wypuszczonymi pasmami, które mocno zakręciła, tak że idealne loczki opadały jej na ramiona. Nie miała też na sobie makijażu poza delikatnym różem na bladych policzkach.
     - Co wam się wszystkim stało? – Blondynka uśmiechnęła się uroczo, widząc zachwycone spojrzenia mężczyzn. – Wyglądacie po prostu majestueux. – Klasnęła w dłonie obciągnięte prawie do łokci błękitnymi rękawiczkami.
      - A ty wyglądasz dividement – odparł Andy. Tak długo powtarzał to słówko, którym zamierzał ją skomplementować, aż w końcu brzmiało w jego ustach, jakby miał francuskie korzenie.
     Wystąpił przed zebranych i wyciągnął ramię. Celeste powoli zeszła po stopniach, uważając, by nie nadepnąć sukni i nie poślizgnąć się w nie do końca wygodnych trzewikach. Przyjęła ramię Andy’ego i wspólnie skierowali się na zewnątrz, gdzie czekała dziewczynę kolejna niespodzianka.
      - Nie wierzę! – Pisnęła. – To był twój pomysł?
      - Oczywiście. Prawdziwa królowa musi jechać prawdziwym powozem.
     Uradowana uniosła fałdy robe i szybkim krokiem podeszła do powozu. Była to prawdziwa osiemnastowieczna kareta, zaprzęgnięta w sześć karych rumaków, których uprzęże przyozdobione były pawimi piórami. Angela karmiła zwierzęta kostkami cukru z szerokim uśmiechem na twarzy.
      - Postarał się. Mam nadzieję, że zedrzesz pantofelki. – Ucałowała córkę w czoło i odeszła.
     CC pomógł blondynce wejść do powozu, a sam wskoczył na kozła. Ashley usadowił się obok niego i wyrwał mu wodze, prychając z niezadowoleniem. Twierdził, że nikt z nich nie potrafi kierować końmi i to on będzie powoził, aby zwierzętom nie stała się żadna krzywda. Nikomu to nie przeszkadzało. Pozostali usadowili się na miękkich siedzeniach wewnątrz. Po drodze zajechali pod dom Holly. Miała na sobie podobną robe à la française do Celeste, lecz skromniejszą i w odcieniach czerwieni.
     Droga był dłuższa, gdyż mężczyźni zdecydowali jechać jak najmniej wyboistą trasą. Nie ufali dziwnemu pojazdowi i ciągnącym go koniom. Ashley wolał uniknąć wąskich leśnych dróżek, gdzie konie mogłyby się ocierać o ostre gałęzie, oraz kamienistych dróg, na których zwierzęta mogły nastąpić na kamienie i przez to utykać. W rezultacie przejechali środkiem Sunbeam, kłaniając się wszystkim zaskoczonym osobom, które w osiemnastowiecznych strojach szły w kierunku sali bankietowej, gdzie odbywały się wszelkie eleganckie imprezy.
     Ashley ściągnął cugle. CC zeskoczył z kozła i pobiegł otworzyć drzwiczki. Pomógł Celeste wysiąść. Chciał jej towarzyszyć, lecz wtedy zobaczył minę Andy’ego i zrozumiał, że tego wieczoru Celeste należy tylko do niego. Bez słowa odstąpił od dziewczyny. Była lekko zdumiona jego zachowaniem, gdyż niczego nie zauważyła, jednak z radością skorzystała z ramienia Andy’ego.
     Zaczekali chwilę, nim ruszyli do sali, by upewnić się, że koniom nie będzie niczego brakować. Okazało się, że na placu przed budynkiem zaparkowało jeszcze kilka bryczek, a obsługa była przygotowana na taką ewentualność.
     Wiele osób było zachwyconych wyglądem Celeste, gdy schodziła z gracją po schodach w towarzystwie przystojnego bruneta. Za nimi kroczyła Holly w towarzystwie Ashley’a, który uznał, że ich stroje do siebie pasują, dlatego powinni razem spędzić ten wieczór. To był błahy powód, ale Holly najwyraźniej wystarczył, bo zachichotała tylko i ujęła go pod ramię. Schodząc, rozglądali się po pomieszczeniu. Ściany były czysto białe, podobnie jak parkiet. Doskonałe oświetlenie sprawiało, że sala była jasna i czysta. Zwrócili oczywiście uwagę na wielkie kryształowe żyrandole i ogromne okna z widokiem na ogród, również oświetlony tysiącami kolorowych lampeczek. Na specjalnych podwyższeniach stały wazony z niebieskimi bukietami, wisiało też kilka obrazów przedstawiających francuskie królowe, w tym Marię Antonię. W dalszej części budynku znajdowała się sala z poczęstunkiem. W lewym rogu ulokowała się orkiestra. Wszystko było piękne, bogate i magiczne.
     - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną, pani?
     Andy wyciągnął dłoń, ukłoniwszy się. Celeste dygnęła i podała mu swoją, pozwalając poprowadzić się na środek parkietu, gdzie akurat kilkanaście par ustawiło się do menueta.
     Nagle drgnęła.
     - Andy, to menuet – szepnęła.
     - Nie umiesz tańczyć?
     - Ja tak, ale ty…
     Uniósł brew w charakterystyczny tylko dla siebie sposób i posłał jej uroczy uśmiech. To ją uspokoiło. Postanowiła nie pytać, skąd chłopak zna ten francuski taniec ludowy. Najwyraźniej szykował się na to wydarzenie od jakiegoś czasu, a robił to tak skrycie, że nic nie zauważyła.
     Tańczył fantastycznie. Nie mogła przestać się uśmiechać. Każdy jego ukłon, każde dygnięcie, postawa były bardzo dobrze wypracowane. Utrzymywał tempo, nie pomylił się ani razu. Prowadził ją lekko i razem płynęli po parkiecie.
____________________
- Chciałbym wznieść toast za ten wieczór i w ogóle za pobyt w Sunbeam – oświadczył Ashley, uniósłszy kieliszek wypełniony szampanem.
     - I za Christiana – dodał Andy.
     Spojrzał na przyjaciela, który podziękował mu uśmiechem.
     - Słuchajcie, czy można prowadzić karetę po alkoholu? – Ash podejrzliwie spojrzał na swój, teraz już pusty, kieliszek, zastanawiając się, ile alkoholu zawiera szampan.
     - Prowadziłeś bez prawka – słusznie zauważył Jake. – Ja bym się nie przejmował.
     - Dzięki, ulżyło mi. – Mężczyzna położył dłoń na sercu i po chwili wybuchł śmiechem, a reszta mu zawtórowała. - Naprawdę świetnie się bawię. I nawet te dziwne frędzelki mi nie przeszkadzają. – Pomachał ręką, aby zaprezentować zdobione mankiety.
     - W takim razie może jeszcze jeden taniec? – Holly spojrzała na niego nieśmiało, kryjąc się za wachlarzem.
     Ashley uśmiechnął się szarmancko i poprowadził ją na parkiet. Tego wieczoru nie odmówił ani jednej damie, która miała dość odwagi, by poprosić go do tańca. Zorientowawszy się, jak wiele par oczu go śledzi, sam zaczął podchodzić do przypadkowych dziewczyn. To samo czynili pozostali. Jedynie Jake momentami zdawał się być przygaszony. Inna z pewnością chciałaby uczestniczyć w takiej imprezie. Obiecał sobie, że za rok ją tu przywiezie. Z Christianem czy bez. W końcu Angela po to miała pensjonat, by przyjmować w nim gości, którzy chcieli odpocząć w uroczym Sunbeam.
     Muzyka ucichła, a parkiet opustoszał. Celeste rozglądała się w poszukiwaniu Andy’ego, który chwilę temu zniknął jej z pola widzenia. Zauważyła, że idzie do niej od strony orkiestry. Czy to on poprosił, by przestali grać? Zmarszczyła brwi. Rozległy się dźwięki fortepianu i skrzypiec. Chłopak bez słowa ujął jej dłoń i pociągnął delikatnie na środek sali. Rozejrzała się spanikowana. Wszyscy na nich patrzyli. Tymczasem Andy zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Nie dziwiła się mu – przywykł do tego, że ludzie się na niego gapią. Był niezwykle opanowany i pewny siebie. Położył jej dłoń na biodrze. Odruchowo oparła swoją o jego ramię i podała drugą. Orkiestra grała przepiękną melodię, a oni wirowali. Kompletnie nie znała tego tańca, lecz Andy doskonale ją prowadził. Uśmiechał się do niej uspokajająco, a drobnymi, niemal niezauważalnymi gestami, przekazywał jej, jaki będzie następny krok. Okręcała się wokół własnej osi, a jej suknia falowała. Przysuwała się do niego, to znów oddalała, cały czas patrząc mu w oczy. Taniec nie okazał się trudny, ponieważ ruchy wciąż się powtarzały. Muzyka zaczęła przyspieszać, ale już się tym nie martwiła, bo wiedziała, co ma robić. W końcu Andy zakręcił nią i nim zdążyła opanować rozmazujący się przed oczyma obraz, złapał ją mocno w biodrach i uniósł do góry. Okręcił się trzykrotnie, postawił ją na ziemi i znów zaczęli pływać po parkiecie. Słyszała pełne zachwytu westchnienia zebranych. Sama nie mogła wyjść z podziwu. Melodia stopniowo cichła, a kiedy już dobiegła końca, Andy odchylił ją do tyłu. Tym razem nie tak gwałtownie jak u Mario. To było wolne, delikatne i pełne gracji.
     Zewsząd rozległy się gromkie brawa i wiwaty. Usłyszeli też kilka radosnych okrzyków „król i królowa”, które wywołały na ich twarzach szerokie uśmiechy. Ukłonili się szybko i odeszli. Oboje milczeli. Po części dlatego, że próbowali uspokoić oddechy, a po części dlatego, że oboje nie mogli wyjść z zachwytu nad tą magiczną chwilą. To było coś więcej niż tylko taniec.
     Czuł, że jest teraz niesamowicie blisko niej. Jakby ich dusze były ze sobą złączone, jakby wszystko było na swoim miejscu. Zdał sobie sprawę, że czuł to już znacznie wcześniej, ale dopiero teraz dopuścił to do siebie. Najważniejsze jest znaleźć kogoś, kto dotknie twojej duszy, nie dotykając jeszcze twojego ciała. Przyspieszy bicie serca, nie przyspieszając biegu zdarzeń. Poruszy twój świat, jednocześnie pozwalając ci pozostać w takim miejscu, w którym chcesz być. I nawet będąc daleko, będzie znacznie bliżej ciebie, niż wszyscy ludzie znajdujący się dookoła. Wiedział, że tak jest w jej przypadku. Dotknęła jego duszy już tego dnia, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy w białej sukience. Przyspieszyła bicie jego serca, a wszystko działo się tak wolno. Poruszyła jego świat. Zburzyła go i odbudowała na trwalszym fundamencie. I wiedział, że nawet kiedy wróci do głośnego Los Angeles, ona będzie blisko niego. Bo pewnych osób się nie zapomina.

Płakałam, gdy pisałam ten rozdział. To, że tak rzadko publikowałam, jest spowodowane tym, że nie mogłam się uporać z tym właśnie rozdziałem. Był jednym z pierwszych, które wymyśliłam i wiedziałam, jak ma wyglądać, ale przez to, że miał być idealny, płakałam po każdym napisanym zdaniu, bo to bolało. Nie potrafię tego wyjaśnić. Nadal nie jestem w pełni zadowolona z efektu, bo nie potrafię opisywać tańca, a opisy strojów, które miały być takie bogate i w ogóle, zbudowałam na podstawie informacji z różnych stron o modzie francuskiej. No cóż, mistrzem Martinem nie jestem.
Anyway, jest to mój ulubiony rozdział.
Love you,
Erato

 

1 | dodaj komentarz

  1. Naprawdę, podziwiam na opisy! Czytając, czuło się tą niezwykłą atmosferę, jakby doświadczało się tego na własnej skórze! Niesamowity pomysł! Chyba równeż zaliczę go do jednego z ulubionych rozdziałów tego opowiadania <3

    OdpowiedzUsuń