Informacja!

Tytuł: Last Rites
Autor: Erato
Rozdziały: 19

Zabraniam kopiowania czegokolwiek bez mojej zgody!

sobota, 2 września 2017

Rozdział 14



Z dedykacją dla mojej najdroższej i najukochańszej Elmo, której zawdzięczam zbyt wiele, by tu wymieniać.
***
Księżyc świecił jasno tej nocy, dzięki czemu pokój był rozświetlony. Wślizgnął się przez uchylone drzwi. Chciał tylko sprawdzić, czy poradziła sobie z suknią. Przynajmniej tak sobie wmawiał. Chciał zobaczyć ją jeszcze raz, nim położy się spać. Przekonał się już, że wieczorami wygląda najpiękniej. Delikatna, zmysłowa, wyrwana z rzeczywistości. Zaś o poranku wyglądała uroczo i naturalnie, co również mu się podobało. Nie miał nic przeciwko Celeste w środku dnia. Nigdy jednak nie wiedział, co go czeka. Czasem miała na sobie śnieżnobiałą zwiewną sukienkę, a czasem czarną skórę.
     Wspomnienie balu było jeszcze zbyt świeże, wydawało mu się, że to wszystko było tylko snem. Potrzebował czasu, aby pojąć, że naprawdę miał na sobie te wszystkie dziwne ubrania i tańczył z najpiękniejszą dziewczyną na świecie pośrodku sali, a ludzie przyglądali im się uważnie. To nie było to samo uczucie co na koncertach. Być może potrzebowałby tylko czasu na przyzwyczajenie się. Nie miał pojęcia, czy dobrze mu poszło, ale Celeste z pewnością była zachwycona, a to było najważniejsze. Dlaczego tak mu zależało na tym, by uszczęśliwić i zaimponować tej słodkiej istocie? Uzmysłowił sobie, że nazwał ją najpiękniejszą, a wcześniej myślał o niej jako o aniele, a przecież anioły są piękne. Czy to możliwe, by... Nie, wyrzucił tę myśl, która jednak szybko znów wskoczyła do głowy.
     Wszedł w związek dawno temu, a teraz nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego właściwie to zrobił i co czuł. Ale pamiętał Scout. Pamiętał jej uroczą twarzyczkę, uśmiech, zwariowane pomysły. Pamiętał te wszystkie spontaniczne pocałunki, pamiętał, jak trzymał ją w ramionach. Teraz Scout pracowała nad kolejnymi filmami i miała kogoś innego. Zawsze pragnął jej szczęścia, tak jak pragnął szczęścia Celeste, dlatego nie poczuł żadnego ukłucia zazdrości czy żalu. Ich ścieżki się rozeszły i nie było w tym nic złego. Nie mógł powiedzieć, że to nie było to. Kochał Scout. Amy do tej pory potrafiła mimowolnie westchnąć i przypomnieć, jaką świetną dziewczyną była. Rozstali się w wyniku sprzeczki, a znowu ta wynikła z tego, że oboje poważnie ruszali do przodu z karierami. Kto wie? Być może do tej pory byliby już co najmniej zaręczeni? Rodzice byliby szczęśliwi, fani w większości nie mieliby nic przeciwko. Scout miała w sobie coś specjalnego, za co wszyscy ją lubili. Gdyby musiał określić ją jednym słowem, byłoby to "naturalność".
     Przywołał w pamięci Hannę. Była nieco starsza, elegancka, a jednocześnie bardzo śmiała i nieco lekkomyślna. O tak, Hanna imponowała mu w tamtym czasie właśnie tym, że niczego się nie bała i dążyła do celu. Nawet po trupach. Dobrze się razem bawili, ale to nie mogło się udać. Oszukał ją w kwestii swojego wieku, to po pierwsze. Hanna miała w sobie coś władczego i traktowała go z góry. Była prawdziwą damą, pragnęła coraz to nowszych rozrywek, atrakcji i prezentów, co po pewnym czasie zaczęło być męczące.
     W końcu pojawiła się Juliet. Elegancka, wyniosła, ale w węższym gronie znajomych zabawna. Lubiła imprezować, wszędzie jej było pełno, miała dużo pomysłów. Do czasu. Zespół nie wypalił. Można by dłużej się zastanawiać, jakie czynniki się na to złożyły, jednak nie ma to znaczenia. Scout była lubiana tak po prostu, bo była normalna pośród tych wszystkich hollywoodzkich gwiazdek, a Hanna po czasie wybiła się jako modelka. Juliet nie miała nic, czym mogłaby się chwalić. A potem pojawił się Andy Biersack - wschodząca gwiazda rocka, zesłana chyba przez samego Apolla - razem z Black Veil Brides, zespołem, któremu pradawni bogowie przeznaczyli sukces. Pamiętał ich pierwsze spotkanie, na którym zapałali do siebie niechęcią. Wbrew wszelkim ckliwym romansom, nie da się prawdziwie pokochać osoby, którą się najpierw nienawidziło. Można zacisnąć zęby i ją tolerować, ale coś zawsze będzie od tej osoby odpychać. Po jakimś czasie zaczęli się dogadywać, bo Juliet diametralnie zmieniła nastawienie. Obudziła się w nim nadzieja na stworzenie fajnego związku i tego się uczepił. "Zakochał się", bo doskwierała mu samotność, a nie dlatego, że był gotowy na miłość.
     A czy teraz był? Co czuł do tej drobnej blondynki, która była naturalna jak Scout oraz piękna i śmiała jak Hanna?
     Nie było jej w pokoju. Rozejrzał się jeszcze raz dla pewności i dopiero wtedy zwrócił uwagę na to, że drzwi balkonowe są szeroko otwarte. Ale na balkonie też jej nie było.
     - Ładnie to tak zakradać się do czyjegoś pokoju?
     Podskoczył na dźwięk głosu, który dochodził zza jego pleców. Odwrócił się i zobaczył, że dziewczyna siedzi na dachu. Przyłożył dłoń do serca i odetchnął głęboko, by się uspokoić. Celeste zaśmiała się cichutko. Przesunęła się bardziej w bok, by zrobić dla niego miejsce. Wskoczył na barierki otaczające balkon, a następnie podciągnął się do góry i ostrożnie usiadł na dachówkach.
     - Z dachu jeszcze nie spadłem. - Popatrzył w dół, aby ocenić wysokość. - Ile żeber bym złamał? Jak myślisz?
     - Gdybyś spadał, to raczej do przodu, a więc wylądowałbyś na balkonie i tylko się trochę potłukł. Żeby spaść na dół, trzeba mieć pecha, ale załóżmy. W końcu jesteś bardzo pechowym człowiekiem. No więc żebyś spadł na dół, musiałabym cię popchnąć tak w bok, a tego nie zrobię, bo nie dam rady, a po drugie szkoda takiego głosu.
     - Uważasz, że mam ładny głos? - Uśmiechnął się szeroko.
     - Mam uszy.
     Wzruszyła ramionami i podciągnęła kolana pod brodę. Siedzieli chwilę w ciszy, przerywanej szelestem liści i pohukiwaniem sowy.
     - Nie jesteś szczęśliwa - odezwał się nagle.
     - Jestem bardzo szczęśliwa. - Wyprostowała się i popatrzyła na niego poważnie. - Próbuję zrozumieć, dlaczego to robisz.
     - Dużo dla mnie zrobiłaś. Samą swoją obecnością. - Oblizał wargi.
     Celeste przesunęła się na krawędź dachu i opuściła nogi. Dopiero teraz zauważył, że wciąż miała na sobie białe pończochy, a do tego muślinową halkę. Machała nogami, patrząc na księżyc.
      - Wiesz, podobno wszystko się może zdarzyć - zaczął, a Celeste ponownie skierowała na niego wzrok. - To trochę tłumaczy fakt, że jeszcze niedawno cię nie znałem, a dziś wypełniasz moje myśli tak szczelnie. To dziwne uczucie. Jakbyś siedziała mi w głowie i machała nogami. - Uśmiechnęła się, ale nie był to całkowicie radosny uśmiech. - Dlaczego tak jest?
     - Wbrew temu, co mówisz, nie siedzę w twojej głowie. Sam musisz odpowiedzieć sobie na to pytanie. - Zamilkła na chwilę, po czym westchnęła. - Pewnego dnia w twoim życiu pojawia się osoba, która niczego nie wymaga, wręcz przeciwnie, pragnie dać ci więcej niż posiadasz, dużo więcej, niż ty możesz dać jej. Chce cię bezinteresownie naprawić, uszczęśliwić, chronić, nie chce zmieniać, bo ceni cię za to, jaki jesteś naprawdę. Tak po prostu chce coś tobie dać, tak po prostu z tobą być, rozmawiać, rozumieć, tęsknić, martwić się, troszczyć, nie skrzywdzić. I tak po prostu będzie w twoim życiu obecna, bez warunków i zasad.
     Czy mówiła o sobie? Nie był pewien, ale zrozumiał, co chciała mu przekazać i wytłumaczyć. To wszystko oznaczało miłość w najczystszej postaci. Właśnie tak się czuł. Mógłby jej podarować ten wielki księżyc zawieszony nad nimi, gdyby to ją uszczęśliwiło. Czy ona też chciała dać mu więcej, niż mogła? Czy chciała tak po prostu być obecna w jego życiu?
     Nachylił się i spojrzał prosto w jej błękitne oczy. Były podobne do jego oczu. Nie tak wielkie, żeby zajmowały pół twarzy, ale też nie za małe. Powieki miała duże, długie rzęsy kładły się na policzkach, kiedy mrugała. Usta w świetle księżyca wydawały się prawie białe. Czuł jej ciepły oddech. Dzieliły ich już tylko milimetry, a on się nie wahał. W ostatniej sekundzie Celeste położyła dłoń na jego torsie i odwróciła głowę. Cofnął się zaskoczony i zdezorientowany jej zachowaniem. Wydawało mu się, że to właśnie powinno się wydarzyć, że oboje tego chcieli.
     - Andy. – Jej głos był przepełniony smutkiem, w każdej chwili mogła się rozpłakać. – ­Wciąż… - Przełknęła gulę w gardle. – Wciąż jest ktoś, kto na ciebie czeka. Nie wybaczyłabym sobie… - Pokręciła głową.
     - O Boże. – Ukrył twarz w dłoniach. – Tak strasznie przepraszam. Ja po prostu… Okay, nie mam nic na swoją obronę.
     - Nie gniewam się – powiedziała szybko, by go uspokoić. – To niczego między nami nie zmieni.
     - Dlaczego jesteś taka dobra?
     Pomachała nogami, zastanawiając się nad najprostszą odpowiedzią. Już raz zadał jej podobne pytanie. Nie dała mu wtedy jednoznacznej odpowiedzi. Na to, jaka była, składało się wiele czynników. Charakter, wychowanie, to, że próbowała wzorować się na Angeli. Sama nie uważała się za dobrą osobę. Nie była idealna, popełniała mnóstwo błędów, ale potrafiła się z nich oczyścić.
     - Bo wierzę – odparła.
     Pokiwał głową. Kręcił młynka kciukami, próbując podjąć dość błahą, a jednak ważną decyzję. Już się kiedyś nad tym zastanawiał. Prawdą jest, że w życiu ludzkie dusze są poszukiwaczami, którzy nieustannie dążą do znalezienia czegoś więcej, jakiegoś głębszego sensu istnienia. Buntował się przeciwko temu, ale może wreszcie nadszedł czas, by zawalczyć? Tym razem postara się bardziej. Wcześniej upadał na kolana, ale nie potrafił wymówić słów modlitwy, w którą nie wierzył. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że jeśli On faktycznie istnieje, to przyjdzie czas zapłaty za swoje uczynki. Ta myśl napełniała go niepokojem i dlatego nie potrafił spoglądać obojętnie na cokolwiek, co kojarzyło mu się z religią i wiarą. W obliczu śmierci wszyscy jesteśmy wierzący. Czuł, że tak właśnie będzie z nim. Bo choć próbował nałożyć sobie klapki na oczy, wiedział, że nigdy nie będzie niewiernym.
     - Celeste?
     - Tak?
     - Zabierz mnie do kościoła.
______________________
 Kościół był raczej mały, ale wysoka wieża dodawała mu strzelistości. Na ciężkich drzwiach wyrzeźbiono sceny z życia Jezusa. Ściany wewnątrz były ozdobione przepięknymi malowidłami scen z Biblii oraz kwiatowymi motywami. Była to jedna z najpiękniejszych budowli, jakie w życiu widział.
     Siedzieli w pierwszej ławce. Od kilku minut w ciszy wpatrywali się w ołtarz. Czuł, że to on powinien teraz coś powiedzieć.
     - Wychowałem się w katolickiej rodzinie. Zostałem ochrzczony, przystąpiłem do pierwszej Komunii Świętej. Ale przyszedł taki czas, kiedy było mi naprawdę ciężko i winę za moje nieszczęście zwaliłem na Boga. Zastanawiałem się, dlaczego pozwala mi cierpieć, skoro jest niby taki dobry. Wtedy po prostu uznałem, że go nie ma, bo gdyby był, to by mi pomógł. Nigdy jednak nie odsunąłem się od niego ostatecznie. Chyba wciąż miałem nadzieję, choć sam nie wiem na co.
     - Skoro masz wątpliwości, to znaczy, że wierzysz, że szukasz, a to już jest sukces – powiedziała z uśmiechem. – Powrót nie jest prosty, ale masz silną wolę, dlatego dasz radę, jeśli tylko będziesz chciał.
     - Zrobiłem tak wiele złych, głupich rzeczy… Ludzie mają mnie za satanistę. Myślę, że Bóg już dawno o mnie zapomniał, skreślił mnie i kazał przygotować w piekle kocioł.
     Zachichotała cichutko.
     - On nie jest wszechmocny, wiesz? Jest jedna rzeczy, której Bóg nie potrafi zrobić.
     Spojrzał na nią z zainteresowaniem, uniósłszy brew.
     - Nie potrafi przestać cię kochać. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował. A co do tego, że Bóg o tobie zapomniał.Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na obu dłoniach” – zacytowała.
     Usłyszeli cichy stukot butów o kamienną posadzkę. Zwrócili się w stronę, z której dochodził dźwięk. Boczną nawą szedł kapłan. Andy pomyślał, że gdyby nie sutanna, nigdy nie wziąłby tego mężczyzny za księdza. Był wysoki, smukły, twarz miał opaloną, a włosy niemal czarne. W wielkich brązowych oczach tańczyły wesołe iskierki, kiedy spojrzał na nich i pomachał na przywitanie. Uśmiechał się szeroko i szczerze. Bił od niego niezwykły spokój, jeszcze mocniejszy niż od Celeste. Wszedł do malutkiego domku z drewna i zamknął skrzypiące drzwiczki. Andy przełknął głośno.
     - Będziesz tu? – zwrócił się do dziewczyny.
     - Nie, wyjdę, żeby cię nie rozpraszać. – Dotknęła pokrzepiająco jego ramienia. – Będzie dobrze.
     Wyszła, stukając obcasami. Zamknęła za sobą drzwi i znów zapadła idealna cisza.
     Wstał. Podszedł na miękkich nogach do konfesjonału. Odetchnął głęboko. I upadł na kolana.
____________________
Słońce przyjemnie grzało i przy okazji raziło w oczy. Od razu po wyjściu założył okulary. Ściągnął czarną bluzę, pod którą miał czerwony tank top, i przewiązał ją sobie w pasie. Spojrzał z uśmiechem na Celeste, która stała po jego lewej. Dziś miała na sobie czarną sukienkę do kolan z rękawem trzy czwarte i czarne trampki. Ze swoimi stu siedemdziesięcioma trzema centymetrami nie wyglądała przy nim jak karzełek, ale i tak musiał patrzeć w dół.
     Odwrócił się i spojrzał na kościół. Minęło wiele lat, odkąd ostatni raz uczestniczył we mszy. Trudno mu było się odnaleźć, ale poradził sobie. Bał się reakcji ludzi, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Jakiś sympatyczny starszy mężczyzna wpuścił go przed siebie, kiedy wychodził z ławki, by włączył się do kolejki idącej pod ołtarz.
     - Nie rozumiem, dlaczego to się nazywa ostatnie namaszczenie – wyznał. – Brzmi, jakbym umierał.
     - Dlatego zmieniono nazwę na „sakrament namaszczenia chorych” – wyjaśniła dziewczyna, kiwnąwszy komuś na przywitanie.
       - Chory też nie jestem.
       - Fizycznie. Twoja dusza była chora. – CC, stojący po prawej stronie, oparł się o jego ramię. – To ma cię umocnić w wierze. Idziemy na jakąś kawę czy coś?
      Nikt nie zdążył mu odpowiedzieć, ponieważ podeszła do nich niska starsza pani o włosach białych jak śnieg. Uśmiechała się przyjaźnie.
     - Jak to miło widzieć młodych ludzi w kościele.
     - Dzień dobry, pani Blanche. – Celeste przytuliła kobietę. – Dawno pani nie widziałam.
     - Byłam u siostry, księżycowa dziewczynko. – Pani Blanche ścisnęła jej dłoń. – Christianie, czy to ty? Nie byłam pewna.
     CC schylił się, widząc, że kobieta wyciąga do niego ramiona. Lubił ją. Była żywą staruszką, która podążała z duchem czasu. Zawsze miała w torebce garść czekoladowych cukierków, którymi nagradzała tych, którzy cierpliwie wysłuchali historii z jej młodości. Uwielbiała je opowiadać, gdy tylko nadarzała się sposobność.
     - A kimże jest ten niebieskooki młodzieniec?
     - Jestem Andy.
     - Och, racja. Tak ładnie śpiewasz. – Rozmarzyła się. Przymknęła powieki i zaczęła się lekko kołysać, jakby nuciła coś w głowie.
     - Pani… Mnie zna?
     - Oczywiście, mój drogi. Długo nękałam Christiana, nim wyjawił mi nazwę zespołu.
     Andy spojrzał na przyjaciela, starając się nie roześmiać. Ten tylko przewrócił oczami i wzruszył ramionami. Pani Blanche owinęła śmiało długie palce wokół nadgarstka Andy’ego i pociągnęła go pod drzewo, tłumacząc, że nie lubi zbyt długo przebywać na słońcu. Celeste i CC nie poszli za nimi, sądząc, iż kobieta chce porozmawiać z chłopakiem na osobności.
     - Masz dużo tatuaży – zauważyła.
     Poczuł, że całe jego ciało się napina. Tylko na to czekał. Aż ktoś go zaatakuje i nazwie satanistą.
     - Tak – potwierdził twardym głosem.
     Blanche uśmiechnęła się, jakby była zadowolona, zauważywszy zmianę w jego postawie i tonie.
     - Powiem ci coś, Andy. – Dała mu znak, by się nachylił. - Czasami dobrzy ludzie są pokryci tatuażami, a najgorsi są co niedzielę w kościele. Uczyń z tych słów swoją tarczę, a nikt cię nie skrzywdzi.
     Po tych słowach odeszła, pozostawiając go z jego własnymi myślami.
     - To pani Blanche, uczyła francuskiego. – Celeste odpowiedziała na niezadane pytanie, które cisnęło mu się na usta, kiedy z powrotem do nich podszedł. – Jest waszą fanką.
     - Niesamowita kobieta – wtrącił CC. – Zjeździła chyba całe Stany, podążając za swoimi ulubionymi zespołami. Kocha rocka. I naprawdę mnie nękała, kiedy Angela wygadała jej, że dołączyłem do nowego zespołu. Upierdliwa niczym Ashley.
     Andy uśmiechnął się i pokiwał lekko głową, wciąż patrząc za oddalającą się staruszką, która chwilę temu powiedziała mu coś, co stało się jego siłą.

14 to liczba miłości i miłosierdzia. Taka ciekawostka.
To najważniejszy rozdział tej historii. Jeden z pierwszych zaplanowanych. Wyjaśnia cały sens Last Rites. Jestem dumna z tego, jak sprytnie wkomponowałam tu Faithless.
Jeden akapit musiałam zmienić, bo moja przyjaciółka, lepsza połowa mojej duszy, uznała, że jest za ostry i lepiej się nie wystawiać na hejty. Ale tak poza tym naprawdę lubię ten rozdział.
Czy jestem okrutna, bo zepsułam moment loffków? XD
Love you,
Erato

1 | dodaj komentarz

  1. W sumie ten rozdział skłonił mnie do drobnej refleksji. Widziałam te wszystkie komentarze na Wattpadzie, jak poruszył ich ten rozdział... A ja?
    No właśnie.
    Mimo, że wierzę, iż On istnieje, nie czuję potrzeby, by był obecny w moim życiu. Jest mi czasem, hmm... obojętny (?)
    Dokładnie tak, jak Andy winił Go za zło, które go spotkało. W pewnych momentach miałam tak samo...
    Lecz z drugiej strony, nawet nie prosiłam Go o pomoc w tym czasie...
    Nie wiem co o tym myśleć.

    W sumie, nie wiem dlaczego to tu napisałam...
    Możesz zignorować

    OdpowiedzUsuń