Informacja!

Tytuł: Last Rites
Autor: Erato
Rozdziały: 19

Zabraniam kopiowania czegokolwiek bez mojej zgody!

piątek, 22 września 2017

Rozdział 15



- Rany, wodospady były przepiękne – powiedział Ashley, usadowiwszy się wygodnie w samochodzie. – Ale to stado wilków było przerażające.
     Kilka minut temu wyszli z Yellowstone, gdzie spędzili pół dnia. Byłoby szkoda, gdyby wyjechali z Montany, nie zobaczywszy, co oferuje. Największą zaletą tego stanu były właśnie widoki. Kraina lśniących gór była też domem dla wielu gatunków zwierząt, w tym wilków i niedźwiedzi grizzly, które udało im się zobaczyć.
     Teraz jechali do Bozeman, gdzie zamierzali wstąpić do wesołego miasteczka, a także, na prośbę Andy’ego, znaleźć studio tatuażowe. Na drogach nie było zbyt wielkiego ruchu, dlatego szybko dojechali na miejsce. Z zaparkowaniem było już gorzej. Ostatecznie poirytowany Jake, który tego dnia był kierowcą, oznajmił, że bardzo mu przykro, ale nic im się nie stanie, jeśli zrobią kilka kroków więcej i zaparkował przecznicę dalej.
     Zaletą parku było to, że płaciło się za jeden bilet i korzystało ze wszystkich atrakcji bez ograniczeń. Oprócz tych wiekowych i wzrostowych, ale to im nie groziło. Pierwszą atrakcją na liście, którą dostali razem z mapką przy kasach, była karuzela. Nie wyglądała zbyt strasznie, więc wsiedli. To była dopiero rozgrzewka, bo ich głównym celem był ogromny rollercoaster znajdujący się mniej więcej na środku wesołego miasteczka. Zaliczyli więc po drodze kilka karuzel i mniejszych rollercoasterów.
     - Co to w zasadzie jest? Huśtawka?
     Ashley wskazał im konstrukcję. Wielka łódź bujała się w przód i w tył, tak jak huśtawka. Nie wyglądało to zbyt ekscytująco, ale ludzie krzyczeli.
     - Ja nie wsiadam – oznajmiła Celeste.
     - Dlaczego?
     - Zrobię wam zdjęcia.
     Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, ale w tym uśmiechu kryło się coś złowieszczego. Jinxx lustrował wzrokiem jej twarz, ale nic nie mógł z niej wyczytać, bo dziewczyna odwracała się lub zasłaniała włosami, które rozwiewał wiatr. W końcu jednak dał jej spokój i podążył za przyjaciółmi. Usadowili się w ostatnim rzędzie. Przy statku ustawiono rzeźby disnejowskich syren z tabliczką „Nie dokarmiać syren, zatopią łódź”, a człowiek odpowiedzialny za tę atrakcję ubrany był jak pan Smee – postać z Piotrusia Pana – co dodatkowo wprowadzało ich w dobry nastrój.
     Zaczęło się spokojnie, ale po minucie statek zaczął przyspieszać. Zakreślany łuk był coraz większy. Mieli wrażenie, że spadają w przepaść, a następnie gwałtownie fruną w górę. Opór powietrza był straszny.
     - Czyj to był pomysł?! – wrzasnął Jake, chwyciwszy mocniej zabezpieczającą ich poręcz.
     Wszystko trwało zaledwie kilka minut. Wysiedli powoli, starając się nie przewrócić. Czuli, jakby ich kolana były z galarety. Celeste czekała na nich z szerokim uśmiechem.
     - Podobało się? Stwierdziłam, że zdjęcia będą nudne, więc nagrałam filmik, bo tak fajnie krzyczeliście.
     Andy, przytrzymując się drogowskazu, usiadł na ziemi. Starał się głęboko oddychać, by opanować dziwne uczucie. Głowa mu pulsowała, a żołądek podszedł do gardła. CC i Jinxx poszli w jego ślady. Jake oparł dłonie na kolanach i stał tak bez słowa. Ashley szybkim krokiem skierował się do toalet, które na szczęście były niedaleko.
     - Gdybym miał wybierać pomiędzy tym czymś a ponownym złamaniem sobie żeber, to wybrałbym złamane żebra, obie ręce i nogi – wyszeptał Andy, niezdolny do podniesienia głosu. – Nigdy więcej. Nigdy.
     Celeste uklękła przy nim i podsunęła butelkę wody.
     - Wiedziałaś?
     - Tak. Byłam tu już i powiedziałam mniej więcej to samo, co ty, kiedy zsiadłam. Ale będziecie mieli co wspominać.
     Uspokoili walące serca, napili się wody, którą załatwiła Celeste, i przezwyciężyli zawroty głowy dopiero dwadzieścia minut później. Następnie spacerkiem udali się do gabinetu luster, uzgodniwszy, że mają teraz ogromną ochotę na jakąś zwyczajną atrakcję. Po gabinecie luster wsiedli na koło młyńskie i przez kilka minut podziwiali widoki. W końcu zawędrowali do „magicznej rzeki”, po której pływały kilkunastoosobowe łodzie. Wiedzieli, co ich czeka, kiedy ustawili się w kolejce. Na trasie łodzi znajdowały się dwie kilkumetrowe wieże, a zjazd z nich równoznaczny był z ochlapaniem wodą. Zimny prysznic był im na rękę, ponieważ pogoda naprawdę dopisywała. Tylko Celeste pisnęła, kiedy jej biała koszulka zrobiła się całkiem przezroczysta. Andy nie byłby sobą, gdyby nie zaproponował swojej bluzy.
     - Dobra, teraz gwóźdź programu.
     - Ty się lepiej zamknij, Ash. Już nam dziś doradziłeś – fuknął Jake.
     - Ja bym coś zjadł, co wy na to? – CC zatrzymał się pod jedną z licznych na terenie wesołego miasteczka restauracji.
     Zamówili dwie pizzy i tak upłynęły im kolejne dwie godziny. W końcu stwierdzili, że są psychicznie nastawieni i ruszyli w kierunku rollercoastera. Obyło się bez kolejki. Kilka razy już mieli się wycofać, kiedy dochodziły do nich krzyki nieszczęśników, ale Ashley i Celeste uparcie pchali resztę do przodu, zapewniając, że „będzie fajnie”. O dziwo czuli się bezpieczniej niż na innych karuzelach i rollercoasterach, a to za sprawą ogromnych i ciężkich zabezpieczeń, które wciskały ich w fotele tak, że mogli jedynie ruszać rękoma.
     Ruszyli. Znów podejrzanie wolno. Wagony wjechały czterdzieści metrów w górę, a następnie spadły w dół z prędkością stu kilometrów na godzinie. Po drodze kilkakrotnie nastąpiły inwersje. Najgorsze uczucie było wtedy, kiedy stopy odrywały się od podłoża wagonika i miało się wrażenie spadania. Cały przejazd trwał tylko nieco monad minutę.
     - Jeszcze raz! – krzyknął Ashley, kiedy się zatrzymali.
     - Zapomnij!
     Andy mordował go wzrokiem. Kiedy tylko uwolniono go z zabezpieczeń, wyskoczył z siedzenia i oznajmił, że ma dość. Nikt nie miał nic przeciwko opuszczeniu już parku rozrywki. Skorzystali z większości atrakcji, jeśli odliczyć te przeznaczone tylko dla najmłodszych. Po drodze do wyjścia Ashley próbował ich jeszcze namówić na trampoliny, gondole, które wykonywały obroty o trzysta sześćdziesiąt stopni oraz wahadło, które dodatkowo wirowało wokół własnej osi. Za każdym razem słyszał tą samą odpowiedź.
     - To gdzie teraz? – zapytał Jake, odpaliwszy samochód.
     - Wycofaj, na pierwszym skrzyżowaniu w prawo – tłumaczyła Celeste. – Potem powiem ci resztę drogi.
     Stosując się do słów dziewczyny, Jake dojechał pod studio tatuażowe „Lencre”. Z zewnątrz był to jeden z wielu białych budynków na tej uliczce, za to wnętrze wyglądało niezwykle nowocześnie. Wszystko było białe i lśniące, dodatkiem były neonowe kolory tu i ówdzie. Miła brunetka zaproponowała, by usiedli w holu i zaczekali, a sama udała się w głąb pomieszczenia. Sekundę później przyszedł do nich chłopak o posturze podobnej do Andy’ego, z długimi kasztanowymi włosami związanymi w kucyk i delikatną bródką. Na jego ramionach dostrzegli kilka drobnych tatuaży, między innymi różę, greckie monety, czarne serce i kościotrupa z gitarą, który najbardziej im się spodobał.
     - A jednak chcesz tę robotę! – Chłopak przytulił Celeste, która wskoczyła mu w ramiona.
     - Nie, ale przyprowadziłam znajomych. Masz czas?
     - Dla ciebie i twoich ludzi zawsze. – Pieszczotliwie dał jej pstryczka w nos. – Jestem Rocky.
     Po kolei podał każdemu dłoń. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Gdyby nie fakt, że najwyraźniej to był jego studio, daliby mu mniej.
     - Czekaj. – Andy popatrzył na Celeste. – Umiesz robić tatuaże?
     - Człowieku! – wykrzyknął Rocky. – Jest genialna! Szczególnie świetnie wychodzi jej tatuowanie słów. Ma pewną rękę.
     Na dowód tych słów podwinął swoją koszulkę do góry i zaprezentował idealnie wytatuowany cytat na żebrach po prawej stronie.
     - W takim wytatuuj mi, co chcesz i gdzie chcesz – oznajmił Andy, zwracając się do Celeste. – Oddaję się w twoje ręce.
     - Aż tak mi ufasz?
     - No… - Zamyślił się. – Tak.
     Rocky zaśmiał się tylko, poklepał go po plecach i poprowadził do jednej z pięciu salek. Reszta chłopaków podążyła za nimi, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, co zamierza Celeste.
     Andy usiadł wygodnie w fotelu i czekał na jej decyzję. W tym czasie Rocky przygotował sprzęt. W końcu założyła lateksowe rękawiczki. Popatrzyła na niego, jakby pytała, czy jest pewien. Skinął głową.
     - Zdejmij koszulkę – poleciła.
     - Robi się ciekawie – skomentował Ashley.
         Chłopak wykonał polecenie. Domyślał się już, że prawdopodobnie będzie chciała wytatuować mu coś na torsie lub plecach.
         - Najładniejsze tatuaże to te na żebrach, nie? – Rocky oparł się o ścianę i założył ręce na piersi. – Ona uwielbia cytaty na żebrach – wyjaśnił.
         - No cóż? Racja. – Zaśmiała się. – Nie zrobię ci krzywdy, prawda? – zapytała Andy’ego. – Twoje żebra…
         - Nie przejmuj się nimi. Nic się nie stanie.
         - Dobra, w takim razie ułóż się wygodnie, tak żebym miała do ciebie dostęp.
         Gdy rozległ się dźwięk maszynki, ogarnęła go lekka panika. Nie miał pojęcia, co planuje Celeste, bo nie chciała powiedzieć ani słowa. To jednak był tatuaż, coś, co zostanie z nim na zawsze. Mogła to być piękna pamiątka albo skaza na całe życie. Odprężył się jednak, czując znajome ukłucia. Podobno pierwszy tatuaż robi się z głupoty, a każdy kolejny z uzależnienia.
         Po chwili było już za późno na jakiekolwiek zmiany. Faktycznie poradziła sobie świetnie. Ani razu nie zadrżała jej ręka, ani razu się nie zawahała. Nikt się nie śmiał, co uznał za dobry znak.
         Rocky odsłonił lustro, które znajdowało się za parawanem. Podszedł do niego i przyjrzał się czarnym słowom na jasnej skórze. „Przejdę przez piekło tych słów prosto w twoje ramiona z moją cierniową koroną.”
         - Dlaczego? – Patrzył na nią w odbiciu.
         - Bo spodobały mi się te słowa. – Wzruszyła ramionami. – Zapamiętałam, jak je śpiewałeś. Nie potrafię opisać emocji na twojej twarzy, ale to było cudowne.
         - Dziękuję.
         - Drobiazg.
         Pozwolił Rocky’emu posmarować zaczerwienioną skórę odpowiednią maścią i założyć opatrunek. Pokornie wysłuchał wskazań co do pielęgnacji, choć nie był to jego pierwszy tatuaż. Jak stwierdził właściciel „Lencre” – to była tylko formalność.


         - Chciałem jeszcze zapytać – zaczął Andy – czy dałoby się coś zrobić z tym? – Wskazał na pentagram.
         - Pewnie. Mogę go zakryć. Przyniosę ci szablony…
         - W zasadzie to mam pewien pomysł. Celeste, pamiętasz te słońca na Festiwalu Kolorów?
         - To genialne! – Oczy Christiana błyszczały. – Wszyscy sobie taki zróbmy! Na pamiątkę po Sunbeam.
         - W tym roku ominął mnie Festiwal, ale doskonale wiem, o co chodzi. – Uśmiechnął się Rocky i gestem wskazał Andy’emu fotel. – Powiem reszcie, żeby się wami zajęli, to pójdzie szybciej.
         I tak kilka godzin później każdy członek zespołu miał wytatuowane piękne słońce mieniące się złotem i srebrem.
         - A mówiłeś, że słoneczka nie są w twoim stylu – przypomniała Celeste, uśmiechając się złośliwie.
         - Wiele się zmieniło od tamtego dnia. Może ty też takie chcesz?
         - Nie. Niech to będzie wasz znak rozpoznawczy. Poza tym ja chyba nie chcę mieć żadnych tatuaży.
         - No to trochę za późno – rzucił z przekąsem Rocky, układając igły na miejsca.
         - Masz tatuaż?!
         Pięć par oczu wpatrywało się w nią z uporem, jakby liczyli, że się złamie i przyzna. Ona jednak stała spokojnie.
         - Czekaj… Wiem, gdzie go masz.
         Andy spróbował wsunąć rękę pod jej koszulkę, ale krzyknęła oburzona i wbiła mu długie i zaostrzone paznokcie w skórę, aż syknął z bólu i się wycofał.
         - Aż tak dobrze się nie znamy, żebyś mógł mnie obmacywać. – Prychnęła i zadarła nos do góry.
         - Na żebrach – powiedział.
         Przewróciła teatralnie oczami, ale pokiwała głową i wyznała, że w ramach osiemnastkowego prezentu Rocky wytatuował jej trzy małe gwiazdki i księżyc na żebrach. Tatuaż był praktycznie niezauważalny. Chodziło raczej o fakt, że po prostu go ma, a nie o to, że był jakąś pamiątką lub czymś, czym mogła się chwalić.
         - Dlatego pani Blanche nazwała cię księżycową dziewczyną?
         - Wątpię, by wiedziała. To mama mnie tak nazywała, bo miałam jasne oczy i włosy. Ale powiedzmy, że ma to jakiś związek. W końcu aż tak przypadkowo nie wybrałabym czegoś, co jest na zawsze.
         Andy obiecał Rocky’emu, że wpadnie jeszcze nie jeden raz, by ozdobić swoje ciało. Szatyn był niezwykle sympatycznym człowiekiem, z którym poczuł niewidzialną więź. I nie chodziło tylko o podobny wzrost albo zamiłowanie do tatuaży. Rocky był materiałem na przyjaciela i żałował, że mieszka tak daleko.
         Słońce już zachodziło. Nie spieszyło im się, więc postanowili pospacerować po miasteczku, w którym rozpoczynało się nocne życie. Krążyli od lokalu do lokalu, aż w końcu wylądowali na koncercie jakiegoś lokalnego zespołu, który nawet im się spodobał. Przez dwie godziny skakali razem z innymi i wyobrażali sobie, czy tak właśnie bawią się ludzie na ich koncertach. Bo oni bawili się wyśmienicie. To był naprawdę udany dzień. Szkoda, że przedostatni. 

Długo mnie nie było. Ostatnie tygodnie to był koszmar. Nie potrafiłam się odnaleźć i wpadłam w jakąś powakacyjną depresję. Ale już jest lepiej, więc wstawiam rozdział. 
Jako ciekawostkę dodam, że opisywany park jest prawdziwy, choć oczywiście nie znajduje się on w Montanie. Prawdziwy jest też Rocky, bo kto mnie zna, ten wie, że pałam do tego Lyncha miłością. Już dawno zaplanowałam sobie, jak go wrzucić do tej historii.
Love you,
Erato


1 | dodaj komentarz

  1. Uwielbiam Jake'a w tym rozdziale xD
    ''- Czyj to był pomysł?! – wrzasnął Jake[...]" wygrało xD

    OdpowiedzUsuń